piątek, 8 czerwca 2012

Duch - Rozdział 41


Rozdział 41 – Chwila w raju


            Przez pierwsze przebłyski sennej świadomości zauważa, że słońce świeci tego ranka wyjątkowo mocno. Głaszcze jego zamknięte powieki, otula policzki; jest mu przytulnie ciepło. Następne migawki – wspomnienie rozmowy z wczorajszego wieczoru, słowa Draco i kolejną falę ciepła, tym razem przepływającą przez jego wnętrze. Uśmiecha się mimo woli.
            - Co się tak cieszysz, Potter? – słyszy zacięty głos Malfoya gdzieś obok swojej głowy.
            Postać Draco jest prawie niewidoczna przez rażące światło słoneczne, ale można dostrzec jego zazwyczaj ostre rysy, teraz wygładzone lekkim wykrzywieniem kącików ust, uniesieniem brwi w oczekującym geście. Tego zimowego poranka jest mu tak błogo, że Harry ma już prawie na końcu języka jasną i wyraźną odpowiedź, ale ostatecznie jej nie wypowiada, tylko przeciąga się ostentacyjnie, nie zapominając przy tym przeraźliwie ziewnąć. Draco krzywi się na widok jego zachowania, prycha nawet pod nosem, ale nie jest to w żaden sposób zabarwione złośliwością.

            - Jakieś plany na dzisiaj? – pyta Harry, podnosząc się z łóżka i drapiąc po brzuchu. 
            - Och, no wiesz, codzienna rutyna: pranie, sprzątanie, później szybkie zakupy i wizyta u kosmetyczki – odpowiada Malfoy.
            - Czyli norma. – Wzrusza ramionami.
            Kiedy Harry idzie do kuchni, Draco podąża za nim. Siada na blacie szafki, unosząc się nad nią kilka milimetrów, Harry nalewa wody do czajnika i w skupieniu się w niego wpatruje, czekając, aż woda się zagotuje. Odczuwa wewnętrzny spokój – nie tylko dzięki wczorajszej rozmowie, ale dzięki lekkiemu powietrzu, które wypełnia przestrzeń między nim a Malfoyem. Tak, nareszcie czuje tę zmianę; wszystko zdaje się wracać do normy. Czekał na to tak długo, tęsknił tak bardzo – a teraz nareszcie ma to na wyciągnięcie ręki. Woda bulgocze przyjemnie, gotując się w czajniku; Harry zdejmuje go znad ognia; ten syczy jeszcze przez chwilę na staromodnej kuchence. Ceramiczny kubek wypełnia się wrzącym płynem, fusy wirują, przelewając się między strumieniami wody, później dryfują chwilę na powierzchni, żeby powoli opaść na samo dno, wydzielając z siebie herbaciany aromat. Harry podnosi głowę i napotyka czujne spojrzenie Draco, który wygląda tak, jakby nad czymś głęboko się zastanawiał. Kiedy jednak dostrzega, że Harry na niego patrzy, reflektuje się i uśmiecha lekkim, niepewnym uśmiechem. Jeszcze tylko dwie łyżeczki cukru; granulki rozpuszczają się szybko w gorącym wywarze, wspomagane łyżeczką obijającą się nachalnie o boki kubka. Harry uśmiecha się do siebie, widząc kątem oka skrzywienie Draco. Wychodzą z kuchni, długi nieoświetlony korytarz ciągnie się aż do sypialni Narcyzy. Harry wsuwa stopy w swoje adidasy, zakłada sweter i ściąga z fotela koc, po czym wychodzi na taras. Lodowate powietrze uderza w jego nozdrza, a jasność bijąca od śniegu, który najwyraźniej padał długo w nocy, wręcz go oślepia. Jest zimno, ale w tej części, gdy usiądzie za kolumną, wiatr tak nie doskwiera i z pewnością Harry nie zmarznie za bardzo. Draco cały czas podąża za nim; teraz siada na ławce ogrodowej naprzeciwko Harry’ego, będąc na tle ściany, więc pozostaje idealnie widoczny pomimo wszechogarniającego blasku.
            - Coś się stało, Potter? – pyta powoli Malfoy, odchylając głowę i wpatrując się obojętnie w czyste niebo.
            - Nie, dlaczego? – prycha Harry.
            - Jeszcze wczoraj nie byłeś taki szczęśliwy – odpowiada natychmiast.
            Harry tylko wzrusza ramionami, sącząc powoli herbatę.
            - Nie przypominam sobie, żebyśmy baraszkowali tej nocy… – drwi Draco. – Więc jeśli nie to… co innego mogłoby cię tak uszczęśliwić? Czekaj, nie mów! – podrywa się z szaleństwem w oczach. – Jakiś erotyczny sen? Nie? Może w drugą stronę… umarłeś we śnie, odnajdując swój upragniony, wyczekiwany stan? – Patrzy na niego spode łba, niby rozbawiony, ale jednocześnie z niezwykłym chłodem.
            - Bardzo zabawne, Malfoy – prycha Potter. Nie, jego pragnienie śmierci na pewno nie jest tematem, na który chciałby dzisiaj rozmawiać. Albo kiedykolwiek później. – Odczep się, Malfoy, po prostu mam dobry humor.
            - W porządku. – Draco wznosi ręce w obronnym geście. – Nie ma sprawy.
            Wiatr przetacza się co jakiś czas przez zaśnieżony ogród, taras, przenosząc drobinki śniegu z miejsca na miejsce.
            - Jak myślisz, kiedy ktoś tutaj przyjdzie? – pyta nagle Malfoy i Harry ma wrażenie, że momentalnie robi się jeszcze zimniej niż przed chwilą.
            - Kogo masz na myśli? – Patrzy na Draco, który wzrok ma wlepiony w jakiś odległy punkt rezydencji.
            - Ludzi. Czarodziejów. Aurorów – odpowiada powoli. – W zasadzie kogokolwiek, Potter. Jak dużo czasu musi minąć, żeby sobie o mnie przypomnieli? Zainteresowali się? Nie żebym się o to troszczył albo żeby mi tego brakowało, ale rozumiesz… po prostu zastanawiam się, kiedy przyjdą, żeby odebrać majątek Malfoyów.
            - Dlaczego ktoś miałby chcieć ci coś odebrać? – oburza się Harry, naprawdę poruszony.            
            - Potter, proszę cię. – Draco taksuje go wzrokiem. – Nie chcesz, żeby było mi przykro czy po prostu naprawdę jesteś taki naiwny?
            - Po prostu nie wiem, jak możesz mieć o ludziach tak niskie mniemanie – mówi, upijając kolejny łyk herbaty.
            - Mam o nich dokładnie takie samo mniemanie, jakie oni mają o mnie. Fortuna Malfoyów jest ogromna i naprawdę nawet nie potrafię uwierzyć w to, że ktoś tam, poza... w świecie czarodziejów nie czyha tylko na informację o mojej śmierci, żeby to wszystko zagarnąć. Żeby wreszcie zdobyć wszystkie tajemnicze skarby, o których zawsze opowiadano, ale których nikt nie widział; żeby w końcu można było raz na zawsze stwierdzić: przejęliśmy dziedzictwo Malfoyów. Malfoyowie upadli.
            - Przestań – przerywa mu Harry. – To jest niedorzeczne. Myślisz, że nikt nie myśli o niczym innym, tylko o twojej fortunie?
            - Udam, że nie słyszałem ignorancji w twoim głosie, Potter, ale, przykro mi, nie masz pojęcia, jak wielu ludzi marzyłoby o moim upadku tylko ze względu na bogactwo, które po sobie pozostawię.
            - Myślisz, że dlatego tamci chcieli cię zabić? – pyta Harry cicho.
            Draco na chwilę zamiera, nic nie odpowiadając. Harry dostrzega zmianę na jego twarzy, jakby nagle założył inną maskę – niepewności i strachu – jednak tylko po to, by dosłownie po kilku sekundach z powrotem ją zdjąć i założyć tę typową, beztroską i chłodną.
            - Też – odpowiada krótko. – Ale, mimo wszystko, wydaje mi się, że tutaj chodziło bardziej o zemstę za moje śmierciożerstwo i podobne sprawy… – macha ręką, jakby to nie miało żadnego znaczenia. W zasadzie Draco zachowuje się tak, jakby nic nie się nie liczyło. A przynajmniej stara się tak wyglądać. Ale Harry już nawet nie musi się za bardzo trudzić, żeby odczytywać jego szczere intencje. Prawdziwe zamiary, które kierują Malfoyem. Kuląc się pod kocem na krześle i czując, jak zamarzają mu palce, Harry wpatruje się w spokojną twarz Draco. Rozmyśla nad tym, jak wiele już o nim wie, jak wiele rozumie i jak niewiele potrzeba, by odkryć go całego. Nie, Harry nie chce zrobić tego brutalnie – zedrzeć z niego ubrania, obnażając go perfidnie; chce to zrobić małymi kroczkami, chce mu pomóc. Nic więcej.
            - Nie to najbardziej cię przeraża, prawda? – W końcu zdobywa się na odwagę, a jego głos brzmi niepewnie.
            - To znaczy co? – Draco momentalnie na niego spogląda.
            - Że zagarną twój majątek – tłumaczy spokojnie Harry.
            - O co ci chodzi, Potter? – W jego tonie można usłyszeć nutę złości i zdenerwowania.     - O to, że przeraża cię fakt, iż nikt nie przychodzi. Nic więcej.
            - Bzdura – prycha Draco. – Że niby nie interesuję się tym, że jacyś idioci przyjdą i zagarną kiedyś wszystko, co należało przez pokolenia do mojej rodziny?
            - Interesuje! Oczywiście, że interesuje! Ale… fakt, że nikogo to nawet nie obchodzi… Przecież minęły już dwa miesiące, odkąd widzieli ciebie… czyli mnie. Od tamtej pory nikt się nie pofatygował, żeby sprawdzić, czy żyjesz…
            - Dość – przerywa mu Malfoy ostro.
            - Nie, Draco! Dlaczego nie możesz przyznać, że właśnie tego boisz się najbardziej? Co ci się stanie, jeśli to wyznasz? Tylko ja to usłyszę, nikt inny! – oponuje Harry z zawzięciem.
            - Nie masz pojęcia, czego się boję, Potter. Nie masz pojęcia. – Na twarzy Malfoya pojawia się złość i rozgoryczenie. Wpatruje się w Harry’ego pustymi, przenikliwymi oczami, przeszywając go na wskroś.
            - Doskonale wiesz, że mam pojęcie o tym, co czujesz i co myślisz… Znam cię, Malfoy. Nie możesz temu zaprzeczyć – odpowiada spokojnie Potter, sam zaskoczony swoim tonem.
            - Oczywiście, że mogę – wzdryga się Draco.
            - Ale to nie ma sensu! – Harry podnosi głos.
            - Sensu nie ma cała ta rozmowa. Niepotrzebnie w ogóle zaczynałem – prycha pod nosem.
            - Oczywiście, jak zawsze, Malfoy. – Harry zaczyna się śmiać, całkowicie zirytowany. Nie może znieść tych wszystkich chwil, w których Draco próbuje za wszelką cenę wmówić mu, że Harry nie ma o nim zielonego pojęcia. Niedorzeczne. Za dużo przeszli, żeby nie mogli znać się na wylot. – Powiedziałem coś, co ci się nie spodobało, bo było zbyt prawdziwe i zbyt raniące, więc zrzucasz winę na mnie, zmieniasz temat…
            - A co mam powiedzieć, Potter?! – wybucha Malfoy. Wybuch ten jest jednak tak przerażający, że Harry momentalnie cichnie. Głos Draco jest świszczący i przenikliwy. – Doskonale wiem, co czuję. Muszę mówić o tym na głos? Muszę to słyszeć od ciebie? Musisz mi przypominać, jak beznadziejne jest to wszystko… cały ten pieprzony świat i życie, jakim mnie obdarzył jakiś bezwzględny skurwysyn? Po cholerę mamy o tym jeszcze rozmawiać? Nie mogłeś zostać szczęśliwy i nie zachowywać się jak dureń?
            - To ty jesteś durniem, Malfoy – odpowiada mu Harry cicho. – To nie jest nic złego, wiesz? Przyznać się do swoich uczuć. Myślałem, że mamy to już za sobą.
            - Najwyraźniej nie – kończy Draco zdecydowanym głosem. – Swoją drogą… kiedy ostatni raz rozmawiałeś z Weasleyami? – atakuje nagle, wprawiając Harry’ego w całkowite osłupienie.
            - Co?  – udaje mu się jedynie wykrztusić.
            - No, kiedy ostatnio rozmawiałeś z Weasleyami? W zasadzie, mam na myśli głównie pewną rudowłosą brzydotę. Chociaż nie… ten trop nic ci nie da, skoro w ich zapchlonym domu roi się od temu podobnych. – Prycha, wykrzywiając usta w pogardzie. Jego jasne oblicze, idealnie zarysowane na tle ciemnego kamienia, jest przerażające, kiedy twarz przybiera ostrych, zaciętych rysów, a oczy stają się lodowate i puste jak u trupa. Jego kontratak jest bezlitosny.
            - Co ci do tego, co? – pyskuje Harry, próbując gorączkowo zrozumieć, do czego dąży Draco.
            - W zasadzie nic, ale byłem ciekawy odpowiedzi na to pytanie. – Wzrusza ramionami, niby beztrosko. Harry nic nie odpowiada. Nagle gardło i żołądek ściskają mu się tak bardzo, że wydaje się, iż ani kropla przyjemnie rozgrzewającej herbaty nie jest w stanie się przez nie przedostać. – No? Jak brzmi odpowiedź?
            - Nie rozmawiałem z nimi od dawna – odpowiada w końcu Harry.           
            - Od dawna? – dopytuje Draco, napawając się tą chwilą. – To znaczy?
            - To znaczy od dawna – mówi Potter przez zaciśnięte zęby.
            - Chcesz mi powiedzieć, że nie kontaktowałeś się z Ginny, od kiedy ją przeleciałeś? – Draco wygląda na nieco zaskoczonego, ale jednocześnie na jego twarzy wyraźnie maluje się triumf.
            - Nie – kręci głową Harry.
            - I mnie nazywasz durniem, Potter? – prycha Draco. – W takim wypadku ty jesteś skurwysynem.
            - Odwal się. – Mięśnie Harry’ego napinają się i ten czuje, że gdyby tylko miał taką możliwość, zerwałby się natychmiast z krzesła i rzucił na Malfoya, żeby obić mu tę zadufaną twarz.
            - Po prostu chcę, żebyś coś zrozumiał, Potter. Chcę ci pomóc! – zatroskaną minę Harry’ego. – Jak można być takim chamem, żeby przelecieć kogoś i… zostawić go? Wiesz, zrozumiałbym dziwkę. Ale czy ta Wiewiórzyca nie była czasem twoją przyjaciółką? Byłą dziewczyną? Nie kochasz jej czasem?
            - Kocham – mówi, zaciskając szczękę. – Ale nie w ten sposób – dodaje po chwili. – Kocham ją jak siostrę.            
            - Och, no tak. Pieprzenie siostry to taka naturalna sprawa, prawda? – Uśmiecha się kpiąco. – Dlaczego to zrobiłeś? Po co?
            - Znowu mamy do tego wracać? – wścieka się Harry.
            - Nie. Teraz chodzi o coś zupełnie innego, Potter – Draco cedzi słowa. – Odpowiedz sobie, dlaczego ją przeleciałeś, a później nie odezwałeś się ani słowem. Kochasz ją? Może nie chcesz tego przyznać…
            - Nie! – przerywa mu Harry. – Nie kocham jej, przestań gadać bzdury, Malfoy.
            - W takim razie, dlaczego to zrobiłeś? – nie daje za wygraną.
            Harry odwraca od niego wzrok. Jest wściekły na Malfoya tak bardzo, że aż wszystko się w nim gotuje. Jakże dojrzale – mścić się w ten sposób.
            - Mówiłem ci już, potrzebowałem tego. Tylko tyle. Ile jeszcze razy będę musiał to powtarzać? – mówi cicho, znużonym głosem.
            - A nie odzywasz się do niej… z poczucia winy? – docieka.
            Jest mu cholernie wstyd, kiedy o tym pomyśli. Pytanie Draco przecina powietrze i wbija się w skórę Harry’ego niczym ostrze. Nie, to nie dlatego. A może też? Ale na pewno nie w większym stopniu… Nie. W zasadzie Harry w ogóle nie czuje wyrzutów sumienia. Żałuje, że zdradził wtedy Draco, nawet jeśli nie byli i nie są razem. Ale nie żałuje niczego więcej. Nawet nie myślał o Ginny od tamtego czasu; nie w kategoriach żalu, współczucia i poczucia winy. A nie powinno tak być, prawda? Przecież od dziecka Ginny była dla niego bliska niczym siostra, później niczym przyszła żona; zawsze byli gdzieś obok siebie. Nie powinien traktować jej tak przedmiotowo, tak bezuczuciowo, bezwzględnie, a jednak Harry ani przez chwilę nie zastanawiał się nad tym; ani przez myśl nie przeszło mu, żeby się do niej odezwać.
            - Ona jest inna – mówi w końcu. – Gdyby chciała, sama by się odezwała… Gdyby uważała, że to miało większe znaczenie.  
            - Naprawdę w to wierzysz, Potter?
            Oczywiście, że tak! Ginny zawsze była inna od wszystkich dziewczyn. Silniejsza, pewniejsza siebie; zawsze podążała wyznaczoną sobie ścieżką, odważna i zdecydowana. Przejmowała inicjatywę, sięgała po rzeczy nieosiągalne i nie zwracała uwagi na utarte schematy. Dlaczego tym razem powinna podążyć za tym, co zostało ogólnie przyjęte?
            - O ile się nie mylę, kochała cię – oświadcza mu Draco.
            Tak, to też pamięta. Tamten moment, kiedy miał twarz w jej pachnących włosach, a ona wyszeptała cicho, w ekstazie, że go kocha. I doskonale wiedział, że to „kocham” oznaczało coś prawdziwego, głębokiego i wcale nie tak niewinnego, jak sobie to wyobrażał do tej pory.
            - Tak, kochała! I co z tego? – Harry przymyka oczy, wypowiadając powoli kolejne słowa.
            - Może nadal kocha? – podpowiada mu Draco.
            - Do czego dążysz?! – Potter patrzy na niego ze złością – w tę spokojną, pełną samozadowolenia twarz Draco.
            - Do niczego. Przyznaj tylko, przed samym sobą, że jesteś dupkiem – wzrusza ramionami Malfoy.
            - Co ci to da, co? – wybucha Harry. Krzyczy, chciałby zranić Draco.
            - Satysfakcję – odpowiada spokojnie.
            - I co mam zrobić? Może zaraz do niej pójdę i przeproszę? O, a może jeszcze raz się z nią prześpię? Co ty na to? I znowu, jedynie dla swojej przyjemności. To również sprawi ci satysfakcję, Malfoy? – wrzeszczy, skronie pulsują mu, a twarz gotuje się od nerwów.
            Draco, zanim odpowiada, odwraca wzrok. Na kilka sekund, dosłownie na chwilę; kiedy znów patrzy na Harry’ego, jego twarz jest obojętna, a spojrzenie pełne obrzydzenia.
            - Proszę bardzo – mówi cicho. – Jeżeli tylko tego pragniesz, nikt cię tu nie trzyma siłą. W zasadzie… wcale cię nie trzyma.
            To było takie łatwe do przewidzenia. Tak przeraźliwie oczywiste. Wszystko wróciło do pierwotnego stanu, Harry trzęsie się ze złości, Draco triumfuje w swoim obrzydliwej bezwzględności, po raz kolejny lepszy od Harry’ego, a ten nie ma pojęcia, co mu odpowiedzieć. Zamyka na chwilę oczy.
            - Naprawdę tak uważasz? – pyta, zaciskając palce na gorącym kubku. Przez zimno czuje rozgrzaną ceramikę kilkadziesiąt razy mocniej, tak jakby paliła mu skórę.
            - Tak – odpowiada poważnie Draco.
            -  W porządku – przytakuje, otwierając oczy.
            Wstaje i przechodzi obok Malfoya, koc wlecze się za nim po zaśnieżonym tarasie. Nic z tego, co sobie powiedzieli, nie miało większego sensu. Są tego oboje świadomi. Harry nie przestaje o tym myśleć aż do wieczora, kiedy to kładzie się w sypialni Malfoya na piętrze, chowając się w mroku, nierozproszonym przez ani jedną świeczkę, ani jedną gwiazdę, niewidoczną na zachmurzonym niebie. Draco ucieka od tych myśli; chciał po prostu odegrać się na tym idiocie, nic więcej. Potter zapomniał się wyraźnie, nabrał zbytniej pewności siebie. Draco pokaże mu, gdzie jego miejsce. I nie zmienia tego nawet wrzask, który rozlega się późną nocą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz