Rozdział 41 – Chwila
w raju
Przez pierwsze przebłyski sennej
świadomości zauważa, że słońce świeci tego ranka wyjątkowo mocno. Głaszcze jego
zamknięte powieki, otula policzki; jest mu przytulnie ciepło. Następne migawki
– wspomnienie rozmowy z wczorajszego wieczoru, słowa Draco i kolejną falę
ciepła, tym razem przepływającą przez jego wnętrze. Uśmiecha się mimo woli.
- Co się tak cieszysz, Potter? –
słyszy zacięty głos Malfoya gdzieś obok swojej głowy.
Postać Draco jest prawie niewidoczna
przez rażące światło słoneczne, ale można dostrzec jego zazwyczaj ostre rysy,
teraz wygładzone lekkim wykrzywieniem kącików ust, uniesieniem brwi w
oczekującym geście. Tego zimowego poranka jest mu tak błogo, że Harry ma już
prawie na końcu języka jasną i wyraźną odpowiedź, ale ostatecznie jej nie
wypowiada, tylko przeciąga się ostentacyjnie, nie zapominając przy tym
przeraźliwie ziewnąć. Draco krzywi się na widok jego zachowania, prycha nawet
pod nosem, ale nie jest to w żaden sposób zabarwione złośliwością.
- Jakieś plany na dzisiaj? – pyta
Harry, podnosząc się z łóżka i drapiąc po brzuchu.
- Och, no wiesz, codzienna rutyna:
pranie, sprzątanie, później szybkie zakupy i wizyta u kosmetyczki – odpowiada Malfoy.
- Czyli norma. – Wzrusza ramionami.
Kiedy Harry idzie do kuchni, Draco
podąża za nim. Siada na blacie szafki, unosząc się nad nią kilka milimetrów,
Harry nalewa wody do czajnika i w skupieniu się w niego wpatruje, czekając, aż woda
się zagotuje. Odczuwa wewnętrzny spokój – nie tylko dzięki wczorajszej
rozmowie, ale dzięki lekkiemu powietrzu, które wypełnia przestrzeń między nim a
Malfoyem. Tak, nareszcie czuje tę zmianę; wszystko zdaje się wracać do normy.
Czekał na to tak długo, tęsknił tak bardzo – a teraz nareszcie ma to na
wyciągnięcie ręki. Woda bulgocze przyjemnie, gotując się w czajniku; Harry
zdejmuje go znad ognia; ten syczy jeszcze przez chwilę na staromodnej kuchence.
Ceramiczny kubek wypełnia się wrzącym płynem, fusy wirują, przelewając się
między strumieniami wody, później dryfują chwilę na powierzchni, żeby powoli
opaść na samo dno, wydzielając z siebie herbaciany aromat. Harry podnosi głowę
i napotyka czujne spojrzenie Draco, który wygląda tak, jakby nad czymś głęboko się
zastanawiał. Kiedy jednak dostrzega, że Harry na niego patrzy, reflektuje się i
uśmiecha lekkim, niepewnym uśmiechem. Jeszcze tylko dwie łyżeczki cukru;
granulki rozpuszczają się szybko w gorącym wywarze, wspomagane łyżeczką
obijającą się nachalnie o boki kubka. Harry uśmiecha się do siebie, widząc
kątem oka skrzywienie Draco. Wychodzą z kuchni, długi nieoświetlony korytarz
ciągnie się aż do sypialni Narcyzy. Harry wsuwa stopy w swoje adidasy, zakłada
sweter i ściąga z fotela koc, po czym wychodzi na taras. Lodowate powietrze
uderza w jego nozdrza, a jasność bijąca od śniegu, który najwyraźniej padał
długo w nocy, wręcz go oślepia. Jest zimno, ale w tej części, gdy usiądzie za
kolumną, wiatr tak nie doskwiera i z pewnością Harry nie zmarznie za bardzo.
Draco cały czas podąża za nim; teraz siada na ławce ogrodowej naprzeciwko
Harry’ego, będąc na tle ściany, więc pozostaje idealnie widoczny pomimo
wszechogarniającego blasku.
- Coś się stało, Potter? – pyta
powoli Malfoy, odchylając głowę i wpatrując się obojętnie w czyste niebo.
- Nie, dlaczego? – prycha Harry.
- Jeszcze wczoraj nie byłeś taki
szczęśliwy – odpowiada natychmiast.
Harry tylko wzrusza ramionami,
sącząc powoli herbatę.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy
baraszkowali tej nocy… – drwi Draco. – Więc jeśli nie to… co innego mogłoby cię
tak uszczęśliwić? Czekaj, nie mów! – podrywa się z szaleństwem w oczach. –
Jakiś erotyczny sen? Nie? Może w drugą stronę… umarłeś we śnie, odnajdując swój
upragniony, wyczekiwany stan? – Patrzy na niego spode łba, niby rozbawiony, ale
jednocześnie z niezwykłym chłodem.
- Bardzo zabawne, Malfoy – prycha
Potter. Nie, jego pragnienie śmierci na pewno nie jest tematem, na który
chciałby dzisiaj rozmawiać. Albo kiedykolwiek później. – Odczep się, Malfoy, po
prostu mam dobry humor.
- W porządku. – Draco wznosi ręce w
obronnym geście. – Nie ma sprawy.
Wiatr przetacza się co jakiś czas
przez zaśnieżony ogród, taras, przenosząc drobinki śniegu z miejsca na miejsce.
- Jak myślisz, kiedy ktoś tutaj
przyjdzie? – pyta nagle Malfoy i Harry ma wrażenie, że momentalnie robi się
jeszcze zimniej niż przed chwilą.
- Kogo masz na myśli? – Patrzy na
Draco, który wzrok ma wlepiony w jakiś odległy punkt rezydencji.
- Ludzi. Czarodziejów. Aurorów –
odpowiada powoli. – W zasadzie kogokolwiek, Potter. Jak dużo czasu musi minąć,
żeby sobie o mnie przypomnieli? Zainteresowali się? Nie żebym się o to
troszczył albo żeby mi tego brakowało, ale rozumiesz… po prostu zastanawiam
się, kiedy przyjdą, żeby odebrać majątek Malfoyów.
- Dlaczego ktoś miałby chcieć ci coś
odebrać? – oburza się Harry, naprawdę poruszony.
- Potter, proszę cię. – Draco
taksuje go wzrokiem. – Nie chcesz, żeby było mi przykro czy po prostu naprawdę
jesteś taki naiwny?
- Po prostu nie wiem, jak możesz
mieć o ludziach tak niskie mniemanie – mówi, upijając kolejny łyk herbaty.
- Mam o nich dokładnie takie samo
mniemanie, jakie oni mają o mnie. Fortuna Malfoyów jest ogromna i naprawdę
nawet nie potrafię uwierzyć w to, że ktoś tam, poza... w świecie czarodziejów
nie czyha tylko na informację o mojej śmierci, żeby to wszystko zagarnąć. Żeby
wreszcie zdobyć wszystkie tajemnicze skarby, o których zawsze opowiadano, ale
których nikt nie widział; żeby w końcu można było raz na zawsze stwierdzić:
przejęliśmy dziedzictwo Malfoyów. Malfoyowie upadli.
- Przestań – przerywa mu Harry. – To
jest niedorzeczne. Myślisz, że nikt nie myśli o niczym innym, tylko o twojej
fortunie?
- Udam, że nie słyszałem ignorancji
w twoim głosie, Potter, ale, przykro mi, nie masz pojęcia, jak wielu ludzi
marzyłoby o moim upadku tylko ze względu na bogactwo, które po sobie
pozostawię.
- Myślisz, że dlatego tamci chcieli
cię zabić? – pyta Harry cicho.
Draco na chwilę zamiera, nic nie
odpowiadając. Harry dostrzega zmianę na jego twarzy, jakby nagle założył inną
maskę – niepewności i strachu – jednak tylko po to, by dosłownie po kilku
sekundach z powrotem ją zdjąć i założyć tę typową, beztroską i chłodną.
- Też – odpowiada krótko. – Ale,
mimo wszystko, wydaje mi się, że tutaj chodziło bardziej o zemstę za moje
śmierciożerstwo i podobne sprawy… – macha ręką, jakby to nie miało żadnego
znaczenia. W zasadzie Draco zachowuje się tak, jakby nic nie się nie liczyło. A
przynajmniej stara się tak wyglądać. Ale Harry już nawet nie musi się za bardzo
trudzić, żeby odczytywać jego szczere intencje. Prawdziwe zamiary, które
kierują Malfoyem. Kuląc się pod kocem na krześle i czując, jak zamarzają mu
palce, Harry wpatruje się w spokojną twarz Draco. Rozmyśla nad tym, jak wiele
już o nim wie, jak wiele rozumie i jak niewiele potrzeba, by odkryć go całego.
Nie, Harry nie chce zrobić tego brutalnie – zedrzeć z niego ubrania, obnażając
go perfidnie; chce to zrobić małymi kroczkami, chce mu pomóc. Nic więcej.
- Nie to najbardziej cię przeraża,
prawda? – W końcu zdobywa się na odwagę, a jego głos brzmi niepewnie.
- To znaczy co? – Draco momentalnie
na niego spogląda.
- Że zagarną twój majątek – tłumaczy
spokojnie Harry.
- O co ci chodzi, Potter? – W jego
tonie można usłyszeć nutę złości i zdenerwowania. - O to, że przeraża cię fakt, iż nikt nie przychodzi. Nic
więcej.
- Bzdura – prycha Draco. – Że niby
nie interesuję się tym, że jacyś idioci przyjdą i zagarną kiedyś wszystko, co
należało przez pokolenia do mojej rodziny?
- Interesuje! Oczywiście, że
interesuje! Ale… fakt, że nikogo to nawet nie obchodzi… Przecież minęły już dwa
miesiące, odkąd widzieli ciebie… czyli mnie. Od tamtej pory nikt się nie
pofatygował, żeby sprawdzić, czy żyjesz…
- Dość – przerywa mu Malfoy ostro.
- Nie, Draco! Dlaczego nie możesz
przyznać, że właśnie tego boisz się najbardziej? Co ci się stanie, jeśli to
wyznasz? Tylko ja to usłyszę, nikt inny! – oponuje Harry z zawzięciem.
- Nie masz pojęcia, czego się boję,
Potter. Nie masz pojęcia. – Na twarzy Malfoya pojawia się złość i
rozgoryczenie. Wpatruje się w Harry’ego pustymi, przenikliwymi oczami, przeszywając
go na wskroś.
- Doskonale wiesz, że mam pojęcie o
tym, co czujesz i co myślisz… Znam cię, Malfoy. Nie możesz temu zaprzeczyć –
odpowiada spokojnie Potter, sam zaskoczony swoim tonem.
- Oczywiście, że mogę – wzdryga się
Draco.
- Ale to nie ma sensu! – Harry
podnosi głos.
- Sensu nie ma cała ta rozmowa.
Niepotrzebnie w ogóle zaczynałem – prycha pod nosem.
- Oczywiście, jak zawsze, Malfoy. –
Harry zaczyna się śmiać, całkowicie zirytowany. Nie może znieść tych wszystkich
chwil, w których Draco próbuje za wszelką cenę wmówić mu, że Harry nie ma o nim
zielonego pojęcia. Niedorzeczne. Za dużo przeszli, żeby nie mogli znać się na
wylot. – Powiedziałem coś, co ci się nie spodobało, bo było zbyt prawdziwe i
zbyt raniące, więc zrzucasz winę na mnie, zmieniasz temat…
- A co mam powiedzieć, Potter?! –
wybucha Malfoy. Wybuch ten jest jednak tak przerażający, że Harry momentalnie
cichnie. Głos Draco jest świszczący i przenikliwy. – Doskonale wiem, co czuję.
Muszę mówić o tym na głos? Muszę to słyszeć od ciebie? Musisz mi przypominać,
jak beznadziejne jest to wszystko… cały ten pieprzony świat i życie, jakim mnie
obdarzył jakiś bezwzględny skurwysyn? Po cholerę mamy o tym jeszcze rozmawiać?
Nie mogłeś zostać szczęśliwy i nie zachowywać się jak dureń?
- To ty jesteś durniem, Malfoy –
odpowiada mu Harry cicho. – To nie jest nic złego, wiesz? Przyznać się do swoich
uczuć. Myślałem, że mamy to już za sobą.
- Najwyraźniej nie – kończy Draco
zdecydowanym głosem. – Swoją drogą… kiedy ostatni raz rozmawiałeś z Weasleyami?
– atakuje nagle, wprawiając Harry’ego w całkowite osłupienie.
- Co? – udaje mu się jedynie wykrztusić.
- No, kiedy ostatnio rozmawiałeś z
Weasleyami? W zasadzie, mam na myśli głównie pewną rudowłosą brzydotę. Chociaż
nie… ten trop nic ci nie da, skoro w ich zapchlonym domu roi się od temu
podobnych. – Prycha, wykrzywiając usta w pogardzie. Jego jasne oblicze,
idealnie zarysowane na tle ciemnego kamienia, jest przerażające, kiedy twarz
przybiera ostrych, zaciętych rysów, a oczy stają się lodowate i puste jak u
trupa. Jego kontratak jest bezlitosny.
- Co ci do tego, co? – pyskuje
Harry, próbując gorączkowo zrozumieć, do czego dąży Draco.
- W zasadzie nic, ale byłem ciekawy
odpowiedzi na to pytanie. – Wzrusza ramionami, niby beztrosko. Harry nic nie
odpowiada. Nagle gardło i żołądek ściskają mu się tak bardzo, że wydaje się, iż
ani kropla przyjemnie rozgrzewającej herbaty nie jest w stanie się przez nie
przedostać. – No? Jak brzmi odpowiedź?
- Nie rozmawiałem z nimi od dawna –
odpowiada w końcu Harry.
- Od dawna? – dopytuje Draco,
napawając się tą chwilą. – To znaczy?
- To znaczy od dawna – mówi Potter
przez zaciśnięte zęby.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie
kontaktowałeś się z Ginny, od kiedy ją przeleciałeś? – Draco wygląda na nieco
zaskoczonego, ale jednocześnie na jego twarzy wyraźnie maluje się triumf.
- Nie – kręci głową Harry.
- I mnie nazywasz durniem, Potter? –
prycha Draco. – W takim wypadku ty jesteś skurwysynem.
- Odwal się. – Mięśnie Harry’ego
napinają się i ten czuje, że gdyby tylko miał taką możliwość, zerwałby się
natychmiast z krzesła i rzucił na Malfoya, żeby obić mu tę zadufaną twarz.
- Po prostu chcę, żebyś coś
zrozumiał, Potter. Chcę ci pomóc! – zatroskaną minę Harry’ego. – Jak można być
takim chamem, żeby przelecieć kogoś i… zostawić go? Wiesz, zrozumiałbym dziwkę.
Ale czy ta Wiewiórzyca nie była czasem twoją przyjaciółką? Byłą dziewczyną? Nie
kochasz jej czasem?
- Kocham – mówi, zaciskając szczękę.
– Ale nie w ten sposób – dodaje po chwili. – Kocham ją jak siostrę.
- Och, no tak. Pieprzenie siostry to
taka naturalna sprawa, prawda? – Uśmiecha się kpiąco. – Dlaczego to zrobiłeś?
Po co?
- Znowu mamy do tego wracać? –
wścieka się Harry.
- Nie. Teraz chodzi o coś zupełnie
innego, Potter – Draco cedzi słowa. – Odpowiedz sobie, dlaczego ją
przeleciałeś, a później nie odezwałeś się ani słowem. Kochasz ją? Może nie
chcesz tego przyznać…
- Nie! – przerywa mu Harry. – Nie
kocham jej, przestań gadać bzdury, Malfoy.
- W takim razie, dlaczego to
zrobiłeś? – nie daje za wygraną.
Harry odwraca od niego wzrok. Jest
wściekły na Malfoya tak bardzo, że aż wszystko się w nim gotuje. Jakże dojrzale
– mścić się w ten sposób.
- Mówiłem ci już, potrzebowałem
tego. Tylko tyle. Ile jeszcze razy będę musiał to powtarzać? – mówi cicho,
znużonym głosem.
- A nie odzywasz się do niej… z
poczucia winy? – docieka.
Jest mu cholernie wstyd, kiedy o tym
pomyśli. Pytanie Draco przecina powietrze i wbija się w skórę Harry’ego niczym
ostrze. Nie, to nie dlatego. A może też? Ale na pewno nie w większym stopniu…
Nie. W zasadzie Harry w ogóle nie czuje wyrzutów sumienia. Żałuje, że zdradził
wtedy Draco, nawet jeśli nie byli i nie są razem. Ale nie żałuje niczego
więcej. Nawet nie myślał o Ginny od tamtego czasu; nie w kategoriach żalu,
współczucia i poczucia winy. A nie powinno tak być, prawda? Przecież od dziecka
Ginny była dla niego bliska niczym siostra, później niczym przyszła żona;
zawsze byli gdzieś obok siebie. Nie powinien traktować jej tak przedmiotowo,
tak bezuczuciowo, bezwzględnie, a jednak Harry ani przez chwilę nie zastanawiał
się nad tym; ani przez myśl nie przeszło mu, żeby się do niej odezwać.
- Ona jest inna – mówi w końcu. –
Gdyby chciała, sama by się odezwała… Gdyby uważała, że to miało większe
znaczenie.
- Naprawdę w to wierzysz, Potter?
Oczywiście, że tak! Ginny zawsze
była inna od wszystkich dziewczyn. Silniejsza, pewniejsza siebie; zawsze
podążała wyznaczoną sobie ścieżką, odważna i zdecydowana. Przejmowała
inicjatywę, sięgała po rzeczy nieosiągalne i nie zwracała uwagi na utarte
schematy. Dlaczego tym razem powinna podążyć za tym, co zostało ogólnie
przyjęte?
- O ile się nie mylę, kochała cię –
oświadcza mu Draco.
Tak, to też pamięta. Tamten moment,
kiedy miał twarz w jej pachnących włosach, a ona wyszeptała cicho, w ekstazie,
że go kocha. I doskonale wiedział, że to „kocham” oznaczało coś prawdziwego,
głębokiego i wcale nie tak niewinnego, jak sobie to wyobrażał do tej pory.
- Tak, kochała! I co z tego? – Harry
przymyka oczy, wypowiadając powoli kolejne słowa.
- Może nadal kocha? – podpowiada mu
Draco.
- Do czego dążysz?! – Potter patrzy
na niego ze złością – w tę spokojną, pełną samozadowolenia twarz Draco.
- Do niczego. Przyznaj tylko, przed
samym sobą, że jesteś dupkiem – wzrusza ramionami Malfoy.
- Co ci to da, co? – wybucha Harry.
Krzyczy, chciałby zranić Draco.
- Satysfakcję – odpowiada spokojnie.
- I co mam zrobić? Może zaraz do
niej pójdę i przeproszę? O, a może jeszcze raz się z nią prześpię? Co ty na to?
I znowu, jedynie dla swojej przyjemności. To również sprawi ci satysfakcję,
Malfoy? – wrzeszczy, skronie pulsują mu, a twarz gotuje się od nerwów.
Draco, zanim odpowiada, odwraca
wzrok. Na kilka sekund, dosłownie na chwilę; kiedy znów patrzy na Harry’ego,
jego twarz jest obojętna, a spojrzenie pełne obrzydzenia.
- Proszę bardzo – mówi cicho. –
Jeżeli tylko tego pragniesz, nikt cię tu nie trzyma siłą. W zasadzie… wcale cię
nie trzyma.
To było takie łatwe do przewidzenia.
Tak przeraźliwie oczywiste. Wszystko wróciło do pierwotnego stanu, Harry
trzęsie się ze złości, Draco triumfuje w swoim obrzydliwej bezwzględności, po
raz kolejny lepszy od Harry’ego, a ten nie ma pojęcia, co mu odpowiedzieć.
Zamyka na chwilę oczy.
- Naprawdę tak uważasz? – pyta,
zaciskając palce na gorącym kubku. Przez zimno czuje rozgrzaną ceramikę
kilkadziesiąt razy mocniej, tak jakby paliła mu skórę.
- Tak – odpowiada poważnie Draco.
-
W porządku – przytakuje, otwierając oczy.
Wstaje i przechodzi obok Malfoya,
koc wlecze się za nim po zaśnieżonym tarasie. Nic z tego, co sobie powiedzieli,
nie miało większego sensu. Są tego oboje świadomi. Harry nie przestaje o tym
myśleć aż do wieczora, kiedy to kładzie się w sypialni Malfoya na piętrze,
chowając się w mroku, nierozproszonym przez ani jedną świeczkę, ani jedną
gwiazdę, niewidoczną na zachmurzonym niebie. Draco ucieka od tych myśli; chciał
po prostu odegrać się na tym idiocie, nic więcej. Potter zapomniał się
wyraźnie, nabrał zbytniej pewności siebie. Draco pokaże mu, gdzie jego miejsce.
I nie zmienia tego nawet wrzask, który rozlega się późną nocą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz