niedziela, 11 marca 2012

Duch - Rozdział 38

 Rozdział 38 – Odniesienie do normalności

            Słońce jeszcze nie wzeszło; różowa mgiełka niczym płynna wata cukrowa zaczyna rozpływać się nad horyzontem. Granatowe niebo zmienia się, przybiera jaśniejsze barwy – najpierw daje się uwieść różowi, następnie pomarańczy. Słońce wynurza się zza widnokręgu i żółć roztacza się po bladym błękicie nieba. Harry patrzy jeszcze przez chwilę na ten powolny spektakl, po czym odkłada do zlewu kubek po herbacie i staje przed kuchenką.


Zanim jednak się go wyjmie, należy ugasić ogień pod kotłem i poczekać,
aż bulgotanie w eliksirze się uspokoi.

            Ogień pod kociołkiem gaśnie – w ciągu sekundy niebieski płomyk chowa się do palnika i cichutkie syczenie ustaje. Eliksir w ciągu nocy przybrał idealnie czarną barwę; na jego tafli dryfują jeszcze bąbelki, ale każdy po kolei znika. Liść asfodelusa, miękki i soczystozielony, pływa sobie pośrodku kociołka i Harry sięga po niego chochlą, chwilę się mocuje, zanim w końcu udaje mu się go nabrać i wyłowić. Odkłada go na deskę do krojenia i nagle słyszy skwierczenie; znad liścia zaczyna unosić się dym, a wokół niego, na drewnianej powierzchni, pojawia się czarna smuga, jak gdyby zaraz deska miała się spalić. Przerażony chwyta go palcami, jednak momentalnie wypuszcza, wydając z siebie głuchy krzyk. Ten liść… parzy. Harry chwyta z powrotem chochlę i próbuje go na nią nabrać, jednak liść jest zbyt śliski i tylko przesuwa się po kafelkach, pozostawiając za sobą czarne smugi. Harry otwiera szufladę i wyciąga z niej nożyczki, po czym nachyla się i ostrożnie, żeby nie przeciąć zielonej blaszki, zaciska je na nim, a później szybko wkłada do garnka z zimną wodą stojącego w zlewie.

Połowę sproszkowanego rogu jednorożca,
jako symbol jednej z dwóch części – połowy całości,
dodać do eliksiru, rozcierając palcami.

            No tak, ani słowa o tym, że może to być zabójcze. A co jeśli Xavier go oszukał? Jeżeli tak naprawdę stopniowe dodawanie tego rogu spowoduje wybuch czy coś w tym rodzaju? Xavier chciał jego śmierci. Ale z drugiej strony… Nie, Harry nie zamierza o tym myśleć. Po prostu spróbuje jednym i drugim sposobem – jeżeli nic się nie stanie, wspaniale; a jeśli nie… o tym nie zamierza myśleć. Wyciąga z pudełeczka odrobinę sproszkowanego rogu jednorożca i przeciera go między palcami niepoparzonej ręki. Później nabiera nieco więcej i wkłada dłoń nisko do kociołka, po czym wysypuje proszek. Bąbelki na tafli eliksiru momentalnie się unoszą; eliksir bulgocze i Harry gwałtownie cofa rękę, czując już, jak gorące powietrze próbuje jej dotknąć. A jednak Xavier miał rację. Kolejną porcję Harry rozsypuje już powoli, etapami – wszystko z odpowiednio dużej wysokości. Wrzenie w kociołku narasta za każdym razem, kiedy proszek dotyka wywaru, ale ostatecznie się uspokaja i po kuchni rozchodzi się jedynie dziwny, gryzący w nos zapach. To wyjątkowo dziwna woń – Harry nie potrafi jej opisać, ale z czymś mu się kojarzy. Z czymś nieprzyjemnym, ale nie ma pojęcia, co to takiego…

Przez siedem dni
– połączenie trójki, liczby boskiej
i czwórki, liczby ziemskiej, symbolu czterech stron świata,
czterech żywiołów, czterech pór roku –
eliksir powinien dojrzewać trzymany w odosobnieniu.

Słońce jest już wysoko nad widnokręgiem – jasne, żółte, roztaczające dookoła światło, które oślepia, odbiwszy się w białym śniegu. Harry wstawia kociołek do spiżarni, uprzednio nakrywając go wielką pokrywką, którą znalazł w szafce. Kiedy zamyka drzwi, odcinając się od eliksiru, czuje, jakby z ramion spadł mu jakiś ciężar. To nie koniec, jest tego świadomy. Może nawet jest dopiero w połowie drogi… coś jednak już mu się udało, nie jest skazany na porażkę. Jeszcze nie wszystko stracone. Idzie do swojej sypialni i kładzie się do łóżka, zdejmując tylko buty. Tu, gdzie okna wychodzą w stronę północy, niebo wciąż jest blado granatowe, postrzępione miejscami jaśniejszą barwą, jakby błękit wraz ze swoim blaskiem budzącego się powoli słońca dopiero zaczynał rozlewać się w tym kierunku świata i możliwe, że jeszcze kilka, kilkanaście minut, a pokryje się nim całe niebo . Harry jednak już go nie obserwuje, powieki okropnie mu ciążą; przed oczami ma jedynie kociołek i bulgocący w nim eliksir, i znowu kociołek. Wydaje mu się, jak gdyby wciąż słyszał wrzenie wywaru, choć przecież to niemożliwe, bo nie stoi już na ogniu, a jeste zamknięty w spiżarni. Wtula się mocniej w poduszkę i zaczyna kręcić mu się w głowie – nadchodzi sen. Drga nagle, jednak nie na tyle silnie, by się rozbudzić. Sen już bierze go w swoje miękkie ramiona, przygarnia do swojej piersi. Pełen spokoju i nadziei…

***

Jak przez mgłę dochodzi do niego świadomość, że nie spał już od wielu, wielu dni. Dopiero teraz powoli, jakby ociężale, zaczyna zdawać sobie sprawę, że brak snu jest bardzo męczący. Nagle pragnie go bardziej niż czegokolwiek innego na tym plugawym świecie. Chwili wytchnienia, spokoju, ucieczki od okrutnej świadomości i schronienia w miejscu, w którym rzeczywistość miesza się z podświadomością, z marzeniami i obawami, ze wszystkim tym, co nierealne. Zaciska powieki, nawet uspokaja się na dłuższą chwilę, ale sen nie nadchodzi. Jest zmęczony, tak potwornie zmęczony, ale nie potrafi zasnąć. Czuje, jakby powieki mu ciążyły, jakby w głowie mu się kręciło, a wszystkie jego kończyny stawały się ciężkie… Przechyla się do tyłu i pada na łóżko, ale nie zapada się w poduszki, materac nie ugina się pod jego ciężarem, tylko on sam wtapia się w niego na kilka centymetrów, nawet tego nie odczuwając. Na dworze zaczyna się już przejaśniać, nad drzewami rozwija się nikły blask obwieszczający nadejście słońca. Niebo staje się coraz jaśniejsze, przybierając powoli błękitną barwę, która niczym morska fala rozpływa się po całej jego powierzchni, zagarniając ze sobą nocny granat. Draco patrzy na to wszystko, obserwuje w bezruchu, bez słowa i bez myśli, jak wszystko dookoła niego zmienia się, jak szybko mija i jak żałosny jest fakt, że on już nigdy się nie zmieni. W żadnym stopniu. Jakim to jest wybrykiem natury, leżąc tak z niematerialnym ciałem zanurzonym w pościeli, na łóżku swojej niedawno zmarłej matki; martwy i żywy zarazem…
Czas mija mu z zatrważającą szybkością – zdaje się, że jeszcze przed chwilą błękit dopiero zaczynał rozpraszać ciemność, pozostałość po nocy, że słońce dopiero wychylało się nieśmiało znad linii horyzontu, a teraz już jest w drugiej połowie swojej wędrówki nad widnokręgiem i Draco ze swojego miejsca nie może go dostrzec. Gdyby nie te pojedyncze momenty świadomości, prawdopodobnie nawet nie zauważyłby, że dzień mija za dniem, a on trwa wciąż nieruchomy w sypialni matki. Nie, nawet teraz nie zdaje sobie sprawy, jak wiele czasu już tu spędził. Zaczął wciągać się w tę wieczność, która niczym czarna dziura rozpościera się przed nim, daleko, tam, gdzie nie może dosięgnąć wzrokiem… nawet wyobraźnią; rozciąga się w nieskończoność, przygarniając go do siebie. Brakuje jakiegokolwiek odniesienia do normalności, prawdziwego życia – mógłby policzyć ostatni czas według spotkań z Potterem. Pierwszy odcinek – pogrzeb Narcyzy. Drugi odcinek – Harry chwytający go za rękę… Nie. To nie tak. Wcześniej było jeszcze wiele, wiele innych rzeczy. Je także można by podzielić według… Pottera.
Potter przerażony.
Potter bezuczuciowy.
Potter ożywiony.
Potter oszalały.
Potter… w ekstazie.
Potter przyjacielem.
Potter zdrajcą…
A teraz?
Potter wspomnieniem.
Draco ma ochotę zaśmiać się sam do siebie, ale ledwie udaje mu się unieść kpiąco wargi – w zasadzie nie ma pojęcia, czy wyszło to choć trochę tak, jak zamierzał, ale przecież jest już sam. Nie musi nikomu nic udowadniać. Może jedynie przekonywać samego siebie, że potrafi sobie z tym wszystkim poradzić. Że tamte wstrząsające nim pragnienie dotknięcia Pottera, ta nieprzejednana tęsknota za jego ciepłem i życiem, to wszystko jest do przezwyciężenia i że było jedynie chwilową słabością.
Komnata powoli zaczyna pogrążać się w ciemności, niebo z powrotem zalewa granat, ciemne chmury kłębią się na nim, zasłaniając pojedyncze gwiazdy uparcie próbujące przedrzeć się przez ich grubą warstwę. Noc niczym nie różni się od dnia. Jasność nie ma w sobie nic lepszego od ciemności – ani odwrotnie. Świat dookoła po prostu jest – istnieje, toczy się dalej, zmienia. I niech już sobie będzie, Draco potrafi sobie z tym poradzić. Spędzi całą wieczność, obserwując dokonujące się w nim zmiany. Świat nie będzie miał dla niego żadnych granic – poza jedną: nigdy nie będzie mógł spróbować go w sposób, w jaki będą go zgłębiać śmiertelnicy, rodzący się i umierający tuż obok niego. Ale Draco jest w stanie sobie z tym poradzić, to nie takie trudne, prawda? Może sięgnąć po coś, czego inni nie mogą. Dostać się w miejsca, w których nie postawił jeszcze nogi żaden człowiek. Tak, jest w stanie to wszystko zrobić, nic go nie ogranicza. Nie potrzebuje… niczego ani nikogo. Nie. Niebo zasnuwają chmury tak gęste, że nie widać już ani skrawka granatu, ani jednej złotej gwiazdki.
Nagle materac obok Draco ugina się powoli. Przez chwilę w natłoku swoich zagmatwanych, niewyraźnych myśli wydaje się, że to on, w jakiś niewytłumaczalny, cudowny sposób odzyskał swoje ciało, że właśnie położyło ono nacisk na łóżko, które nareszcie może odczuć jego obecność, ale… to niemożliwe. Myśli te rozwiewają się gwałtownie wraz z niespodziewanym dotykiem dłoni położonej na jego własnej. Dłoni Harry’ego. Znowu to czuje. Wszelkie postanowienia, wszelkie plany i wnioski, do których doszedł jeszcze przez chwilą są w tym momencie nic nie warte. Jak gdyby nigdy nie zagościły w umyśle Draco, zupełnie niedorzeczne i nieprawdopodobne. Bo przecież… jak mógłby tego nie potrzebować? Jak mógłby żyć całą wieczność bez tych bolesnych wręcz iskierek, które właśnie przepływają pod jego skórą, płyną szybko nieistniejącymi żyłami, szybko, szybko, aż do serca? Jak gdyby chciały wlać się w nie – wraz z całym życiem, energią bijącą od Pottera – i pochłonąć je, zalać po same brzegi, tchnąć w nie życie. Tak, Draco czuje to wyraźnie, czuje to każdym kawałeczkiem swojego nieistniejącego ciała. Tak bardzo pragnąłby, żeby to było tylko jego wyobrażenie, jakaś chora halucynacja, żeby to nie prawdziwy Potter leżał tu, obok niego, w łożu jego matki… taki żywy, taki realny… Spojrzenie na niego oznaczałoby kolejną przegraną, więc Draco leży dalej, niby niewzruszony, wpatrując się w gęstniejące na niebie ciemne chmury, pozwalając kciukowi Pottera gładzić się po nienamacalnej skórze. Wtem głaskanie ustaje i Potter wyraźnie się podnosi, choć Draco wciąż usilnie stara się na niego nie patrzeć i w zasadzie nie jest tego pewien. Gdyby tylko oddychał, zapewne teraz wstrzymałby powietrze, a nawet akcję swojego serca, oczekując na to, co ma zaraz nastąpić, nie mając pojęcia, co się dzieje, skąd ta ciężka cisza i bezruch po jego prawej stronie. Czuje na sobie to spojrzenie, palący wzrok, który dosłownie go pożera. Jest nie do zniesienia; chciałby mu się poddać, oddać całkowicie, ale to wszystko nie jest niczym więcej niż jego słabością. Dlatego też wygrywa z nią i powoli odwraca głowę, zerkając z boku na Pottera, który leży obok uniesiony na łokciu. Wie doskonale, że teraz, kiedy już na siebie spojrzeli, kiedy ich oczy się spotkały i kiedy pozwolił – chociaż tylko na sekundę – odczytać Harry’emu swoje myśli, nie ma już ucieczki. Tego właśnie szukał – zielonych oczu, które z całych sił starały się go zawsze zrozumieć. Zawsze – od kiedy tylko Potter tu zamieszkał. Ale później dzieje się coś gorszego… Całkowicie powoli, z pewną dozą niepewności, Potter się nachyla. Jego ruch wydaje się trwać całe godziny, a kilka wieczności później znajduje się już tuż nad twarzą Draco; oczy zdają się drżeć w skupieniu, szukając przyzwolenia. Nie może się zgodzić. Nie może również się nie zgodzić. Błaga w myślach, podczas gdy na zewnątrz nie okazuje żadnego uczucia poza oczekiwaniem na to, co zrobi Potter. I w końcu, niewzruszony bacznym wzrokiem Draco, całuje go. Usta zaledwie dotykają jego niematerialnego policzka. Ten przymyka oczy, spina się na całym ciele, nie chce, nie może tego pokazywać, ale powieki same się zamykają, a oczy wędrują do tyłu głowy… Czuje wargi Pottera na swoim policzku jeszcze chwilę po tym, jak odsuwają się na kilka centymetrów. Potter obserwuje dokładnie twarz Draco, czuje to wyraźnie, choć dopiero po chwili otwiera powieki i może z bliska patrzeć na Harry’ego. Niemalże nie widzi jego twarzy ukrytej w cieniach spowodowanych wszechogarniającym mrokiem. Czuje jednak – a uczucie to jest przytłaczające, odbierające zmysły – płynącą w żyłach Harry’ego krew, tętniące w nim życie, bijące serce, niemal tłukące się w klatce piersiowej. Przyspieszony, gorący oddech Pottera jest niczym niewidoczna mgiełka otulająca twarz Draco, wpływająca do niego przez rozchylone usta. Harry przybliża się raz jeszcze i tym razem całuje go prosto w te otwarte wargi. Mają otwarte oczy, wpatrzone w siebie, jakby w obawie przed nagłą zmianą, niechcianą reakcją. Draco nie odpowiada na pocałunek, pozwalając, by Harry ostrożnie, z wielką starannością składał na jego wargach delikatne pocałunki, przelewając w usta Draco całe fale przyjemnego gorąca za każdym razem, kiedy nie zdołał utrafić w powierzchnię niematerialnego ciała i zanurzał się w nim odrobinę za daleko. Po chwili usta przesuwają się w dół, na brodę Draco; nos przy tym trąca niby przypadkiem policzek, a Harry ociera się o niego, przymknąwszy oczy, sunąc językiem wzdłuż jego szyi. Gorący, mokry język sprawia, że Draco sztywnieje na całym ciele. Zamierają nawet jego skołatane myśli i jedyne, co potrafi zrobić, to chłonąć, chłonąć i zapamiętywać to nieziemskie uczucie, obezwładniający gorąc i pulsowanie krwi w żyłachHarry’ego, które czuje teraz przy swojej klatce piersiowej. Potter po chwili wraca i znów znajdują się twarzą w twarz. Oddycha ciężko, zawisnąwszy tuż nad Draco, opierając ręce po obu stronach jego głowy.
- Dlaczego mi to robisz? – odzywa się cicho Draco, postanawiając, że szept jest najlepszym, co może zrobić w tej chwili, bo próba użycia swojego normalnego głosu mogłaby skończyć się jedynie na wydaniu z siebie chrypnięcia.
Harry jest wyraźnie zdziwiony, że w ogóle się odezwał. Patrzy na niego, mrużąc oczy, jakby starając się zrozumieć, o co mu chodzi, ale ten właśnie wtedy podrywa się do góry i Potter gwałtownie się cofa. Znowu znajdują się twarz przy twarzy; Potter klęczy, a Malfoy siedzi, ślizgając się nieprzytomnym wzrokiem po twarzy Harry’ego. Stara się pohamować nawet teraz, kiedyich wargi znajdują się jedynie milimetry od siebie; kiedy czuje, jak jego serce wali niczym oszalałe w klatce piersiowej. Trąca jego usta, ale cofa się momentalnie, wciąż pozostając jednak w odległości kilku centymetrów. To takie niepoważne – robili to już wcześniej, robili znacznie więcej. Ale teraz… teraz Draco po prostu tak bardzo chce się powstrzymać; coś, co niejasno kojarzy mu się z dumą, pcha się do jego umysłu, próbując odciągnąć go od Pottera, od tych rozchylonych warg i języka, który właśnie je zwilża; od zielonych, rozedrganych, pochłaniających oczu. Harry porusza się, Draco również to robi i ich usta się spotykają – zupełnie nagle i gwałtownie; Pottera zalewa znowu zimno, czuje, jakby zamarzały mu wargi, a Malfoy ma wrażenie, jak gdyby ktoś przyłożył do jego ust gorący kompres – doskonale miękki i gładki. Tak doskonale mu znany. W ciągu jednej sekundy ich języki się spotykają, Harry nie umie trafić dokładnie w usta Malfoya i zatapia się w nim niczym w lodowatym strumieniu wody. Przez dłuższą chwilę walczą ze sobą i gdyby tylko obaj byli prawdziwymi ludźmi z krwi i kości, zapewne zęby bolałyby ich od ścierania się ze sobą, a na poranione wargi wystąpiłaby krew. Malfoy zapewne chwyciłby Pottera za ramiona – lub odwrotnie – przyciągnął mocno do siebie, podnosząc się na kolanach. Wsunąłby nogę między uda Pottera, czując już, jak jego członek zaczyna twardnieć, jak Harry ociera się o jego nogę, łaknąc przyjemności. To wszystko pozostaje jednak niemożliwe do spełnienia, więc Harry z trudem przerywa pocałunek i, dysząc ciężko, jeszcze przez chwilę ociera się nosem i wargami o lodowaty policzek Draco, po czym kładzie się na białych poduszkach. Malfoy idzie w jego ślady, zawisa nad nim w powietrzu, przez chwilę mierzą się spojrzeniami, żeby zaraz po tym znowu połączyć się w gwałtownym pocałunku. Harry ściąga z siebie koszulkę, podczas gdy Malfoy, najostrożniej jak potrafi, zaczyna mu zdejmować szare spodnie od dresu. Odnajduje w tym pewną prawidłowość, jak gdyby Harry specjalnie je założył, wiedząc, że Draco nie zdołałby odpiąć mu guzika i rozporka przy dżinsach, a z tymi spodniami może sobie poradzić w mgnieniu oka. Malfoy uśmiecha się do siebie i, rzeczywiście, jednym ruchem ściąga Harry’emu spodnie razem z bokserkami aż do kolan. Harry wykonuje gest, jakby chciał zakryć rękami swojego nabrzmiałego penisa, tak samo jak wtedy, za pierwszym razem, jednak Draco nakrywa jego dłoń swoją własną, przenikając przez nią i dosięgając członka Pottera. Ten wstrzymuje oddech i napina brzuch, a przez całe jego ciało przechodzi dreszcz spowodowany nagłym uczuciem zimna. Momentalnie pojawia się na nim gęsia skórka, włoski na podbrzuszu podnoszą się, a Harry próbuje uciec od kolejnego dotyku. Draco nie zamierza być cierpliwy ani ostrożny. Przesuwa dłonią wzdłuż uda Pottera, później po brzuchu, zataczając małe kółka wokół pępka i sunąc znów w dół, wzdłuż pasma włosów łonowych. Harry niechętnie ustępuje, odsuwając dłonie. Malfoy od razu chwyta jego penisa i Potter wręcz wygina się od zimna i przyjemności, które go ogarniają jednocześnie. Nie przestając poruszać dłonią wzdłuż jego długości, Draco drugą ręką gładzi ciało Harry’ego – od brzucha aż po szyję, szczególną uwagę poświęcając stwardniałym sutkom. Potter kręci głową, szepcząc i sapiąc; jego biodra zaczynają się podnosić i opadać na przemian, jakby nie mógł się zdecydować, czy chce wyjść naprzeciw przyjemności, czy też uciec przed chłodem dłoni Draco. Malfoy nachyla się nad nim i zaczyna całować jego wargi i żuchwę, a później szyję i Potter wydaje się być bliski szaleństwa. Biodra szarpią się bezwolnie, podczas gdy ręka Draco nie przestaje poruszać się szybkimi, zdecydowanymi ruchami w górę do napletka i w dół, do samej nasady. Nagle przestaje, zostawia twardego, nabrzmiałego członka i zaciska dłoń na jądrach Harry’ego; masuje je, a ten zaczyna jęczeć jego imię, błagać, by przestał… Jego słowa nie mają żadnego znaczenia, żadnego sensu. Draco czuje, jak bicie serca Pottera przyspiesza jeszcze bardziej, jak tłucze się w jego klatce piersiowej; jak krew burzy się w żyłach, buzuje w nich szaleńczo.
- Odwróć się – szepcze Draco ostro i Harry gwałtownie otwiera oczy, wyraźnie zszokowany, choć pozostają one mętne i nie do końca świadome. Policzki ma całe zaczerwienione, a usta zaschnięte; zapomina nawet ich zwilżyć, po prostu patrzy na Draco, nie bardzo rozumiejąc, co ten do niego mówi. Po chwili jednak reflektuje się i przewraca na brzuch, podnosi się i klęka, wypięty w stronę Malfoya. Draco wyciąga dłoń i dotyka nią pośladka Harry’ego, a ten cofa się lekko, gęsia skórka występuje na jego tyłek. Draco przesuwa dłoń dalej i nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, wsuwa się do jego wnętrza, a ten zaciska pośladki z całej siły, choć wcale nie przynosi mu to ukojenia. Zimno zdaje się w nim rozlewać, obezwładniające i nieubłagane; w żaden sposób nie można go ocieplić. Zimne palce Draco penetrują go, zapuszczając się o wiele dalej, niż byłoby to możliwe w rzeczywistości. Po chwili, kiedy Harry się do tego przyzwyczaja i ponownie zaczyna jęczeć i zaciskać pięści na kołdrze, bliski orgazmu, Malfoy wycofuje palce. Przez chwilę Potter jest tak oszołomiony, że może nawet tego nie zauważa. I dopiero później, kiedy Draco wsuwa się w niego, Potter pada na łóżko w szaleńczej ucieczce przed tym lodowatym uczuciem. Ale to wcale nie jest problemem, Draco znajduje się tuż za nim, znowu na niego napiera i porusza się energicznie i szybko, jakby był nagi i prawdziwy, i naprawdę pieprzył… tak, pieprzył Pottera. Jego ruchy są gwałtowne i zupełnie nieokiełznane; gdyby tylko był żywy, to wszystko byłoby dla Harry’ego bardziej bolesne niż samo uczucie lodowatego zimna rozlewającego się po jego ciele. Kiedy unosi się lekko na łokciach, Draco sięga do jego penisa i zaciska na nim chłodną dłoń. Palec wskazujący gładzi wilgotną od pierwszych kropelek spermy główkę członka, po czym wsuwa się w nią i Harry dochodzi z krzykiem, drżąc silnie na całym ciele. Malfoy czuje, jakby i on dochodził, kiedy gorąca sperma Pottera przelewa się przez jego dłoń, kiedy bicie serca miesza się z pulsem krwi i jedynym, co odczuwa jest zmysłowa burza, połączenie  bicia serca, płynącej krwi i gorąca emanujacego od Harry’ego. Potter pada na poduszki, oddychając ciężko i drżąc na całym ciele. Draco kładzie się obok.

***

Harry leży na brzuchu z głową zwróconą w przeciwną stronę od Draco, którysłucha, jak oddech Pottera powoli się uspokaja i wyrównuje, jak bicie jego serca wraca do normalnego tempa… Chmury rozstąpiły się gdzieniegdzie, odsłaniając granatowe, naznaczone złocistymi gwiazdami place nieba. Nigdzie jednak nie widać księżyca. Draco przez chwilę wydaje się, że Harry zasnął, jednak kolejne minuty nierównego oddechu, z pewnością na siłę utrzymywanego w jednym tempie, utwierdzają go w przekonaniu, że Potter jest całkowicie rozbudzony.
Harry leży nieruchomo, nie potrafiąc zmusić się do odwrócenia w stronę Draco. Kolejny krok na jego liście został odhaczony, jednak nie sądził, że będzie z tym tak ciężko. Zachowanie Malfoya świadczyło bardziej o niepohamowanym pożądaniu, nieznośnej, niezbędnej mu do „życia” potrzebie, niżeli o szczerym uczuciu – wybaczeniu, tęsknocie czy… sympatii. Czuje, jak do oczu napływają mu piekące ze wstydu i rozżalenia łzy. Mimo wszystko nie umie się poruszyć ani tym bardziej spojrzeć na Malfoya.
Zasypia całe godziny później, kiedy oczy kleją mu się ze zmęczenia, a z zewnątrz dobiega go cichy głos pierwszych porannych ptaków. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz