niedziela, 21 sierpnia 2011

To, czego pragniesz


Autor: Kuma
Beta: Amanda
Paring: Harry/Draco, Draco/Astoria
Rating: +12
Rodzaj: Miniaturowy Angst

To, czego pragniesz

I heard that you're settled down,
That you found a girl and you're married now,
I heard that your dreams came true,
Guess she gave you things I didn't give to you,
Old friend, why are you so shy?
It ain't like you to hold back or hide from the light.

I hate to turn up out of the blue uninvited,
But I couldn't stay away, I couldn't fight it,
I had hoped you'd see my face,
And that you'd be reminded that for me it isn't over...*



            Przepych. Srebrzyste girlandy i świece, zawisłe w powietrzu dzięki zaklęciom. Ogromny, śnieżnobiały namiot i gwieździste niebo ponad nim. Setki wytwornych gości ze sztucznymi uśmiechami i równie sztucznymi uprzejmościami. Kilka znajomych twarzy i oczy, które spoglądają na niego – z podziwem, zdziwieniem, urazą i niesmakiem. Ale mimo wszystko – nie mogą się od niego oderwać. Szepty, rozmowy, kiedy przechodzi obok nich. I wydaje mu się, że wszyscy wiedzą to, co tak bardzo zawsze starał się ukryć. To niemożliwe, żeby wiedzieli. Nikt nie wiedział i to nigdy nie powinno się zmienić. A mimo tego – nie może wyzbyć się tego wrażenia i ono paraliżuje go jeszcze bardziej, niż sam pobyt tutaj.
            - Potter, co ty tu, do cholery, robisz? – Czuje na ramieniu mocny uścisk palców wbijających mu się w skórę, a później mocne szarpnięcie.

            - Zaprosiłeś mnie, nie pamiętasz? – Patrzy bezczelnie w szare oczy Draco, który rozgląda się nieco nerwowo, czy czasem nie są obserwowani i czy ktoś może ich usłyszeć.
            - To było z czystej grzeczności – warczy, puszczając w końcu ramię Harry’ego. – Jak zapewne zauważyłeś, jesteś cholernym Chłopcem, Który Przeżył I Chodził Ze Mną Do Hogwartu, więc skandal  wywołałby fakt, że cię nie zaprosiłem. Myślałem, że może będziesz na tyle bystry i zrozumiesz, że nie masz się pojawiać.
            - Och, najwyraźniej nie jestem – uśmiecha się Harry, widząc złość, malującą się na twarzy Malfoya.
            - To jest mój cholerny ślub, Potter – mówi zduszonym głosem. – Nie chcę, żeby cokolwiek go popsuło.
            - Cholerny ślub z cholerną osobą, której nie kochasz – odpowiada z mocą Harry, zaciskając pięści.
            - Słucham? – Widzi w jego oczach zdziwienie i może jeszcze strach przed wyjawioną przez kogoś nieopatrznie tajemnicą… a może Potter tylko to sobie wyobraża?
            - Nie kochasz jej, Draco. Wiem o tym.
            - Nic nie wiesz, Potter – prycha i odwraca wzrok, uśmiechając się blado do gości, przyglądających się im z zaciekawieniem od dłuższego czasu. Próbuje sobie wmówić, że oni wcale nie wiedzą, że nie mogą wiedzieć, że jest to niemożliwe, ale mimo wszystko, gdy czuje na sobie ich spojrzenia, nie może powstrzymać myśli, że… że to takie oczywiste. Chciałby, żeby Potter po prostu zniknął.
            - Wiem więcej, niż ci się wydaje, Draco – mówi Harry i chwyta go za nadgarstek.
            - Nie dotykaj mnie – warczy, rozglądając się wystraszony. – Oszalałeś, Potter?
            - Będę cię dotykał, tak jak to robiłem już setki razy wcześniej. I możesz mówić, że oszalałem, bo może i tak jest, ale ja wiem, po prostu wiem, Draco, że cała ta farsa… że ty po prostu uciekasz. – Pomimo wszystko Harry puszcza go i odsuwa się na stosowną odległość. Wpatruje się w twarz Malfoya, która znowu, jak zwykle, jest kamienną maską. Nic się nie zmieniło. Nigdy nie mógł i prawdopodobnie nigdy już mu się nie uda, zrozumieć Draco. Nie uda mu się czytać przez tę przeklętą maskę. Umieć dostrzec coś głębszego, coś, co kryje się pod nią.
            - Nie uciekam, Potter. I wciąż twierdzę, że niczego nie rozumiesz. I że powinieneś stąd iść – dodaje i zaciska wargi. Jego szare spojrzenie jest lodowate. Puste i lodowate, choć Harry mógłby przysiąc, że dostrzega w nim jeszcze coś. Ból?
            - Nigdzie nie pójdę, Draco – odpowiada buńczucznie.
            - Nie zachowuj się jak dzieciak – warczy rozeźlony Malfoy. – Ile ty masz lat, do cholery? Myślisz, że zawsze wszystko będzie tak, jak to sobie wymarzyłeś? Że powiesz „nie” i ludzie padną ci do stóp, że dostaniesz wszystko…?
            - Nie proszę o wszystko, Draco. Proszę tylko o ciebie. – Zielone oczy są pełne urazy i cichej prośby. Nie działają na Malfoya, ale mówią tak wiele. Tak wiele o nich i o tym, co się między nimi wydarzyło. O impulsywnym pocałunku, skradzionym w jednym z hogwarckich korytarzy, o oburzeniu i ucieczce od tego. I o powrocie w to samo miejsce i pocałunku, już wcale nie impulsywnym, ale zaplanowanym – planowanym przez wiele nocy, przez wiele snów. Mówią o rozmowach wypełnionych samym milczeniem, bo wydawało im się, że słowa mogą wszystko popsuć. Że mogą popsuć ich i to, co ich łączyło. Że mogą pokazać, jak wiele ich dzieli. Choć przecież zdawali sobie z tego sprawę, wiedzieli to, a mimo wszystko nie zamierzali tego przerwać. Te oczy mówią także o momentach, w których słowa były jedyną rzeczą, jaka mogła ich do siebie zbliżyć. Kiedy nie mogli zrobić nic innego, w obawie przed ludźmi. W obawie przed nimi samymi. Mówią też o ukradkowych dotknięciach. O palcach, które splotły się, niby niby przypadkiem. O dłoniach, które równie przypadkowo odnalazły się w tłumie. O pocałunku w zaułku korytarza – krótkim i nerwowym – ścierających się zębach i walczących ze sobą językach, kiedy wiadomo było, że ostateczna bitwa właśnie się rozpoczęła.
            - Żenię się, Harry – mówi cicho Draco, nie rezygnując jednak z ostrego tonu. – Astoria jest idealną partią, wszystko jest idealne i tak ma zostać, rozumiesz? Tak zdecydowałem. Wszystko postanowione. Pogódź się z tym – odwraca się i zamierza odejść, i robi to, ale słyszy za sobą jeszcze głos Pottera.
            - Tylko wtedy, jeśli ty się z tym pogodzisz.
            I wolałby tego nie usłyszeć.

* * *

            Nie docierają do niego żadne słowa, choć bardzo stara się je słyszeć. A może wcale nie? Może nie dopuszcza do siebie świadomości, że to naprawdę to? Że to naprawdę ślub, a Draco naprawdę się żeni? Stoi w czarnym garniturze, wysoki i chudy, z szerokimi ramionami. Ona? Och, nie widzi jej wcale. Widzi tylko Draco. Platynowe włosy, opadające lekko na kołnierz garnituru. A później jego profil. Oczy, szare oczy, których wyraz tak dobrze zna. Nie, nie jeden wyraz, ale setki. Tysiące. Czy ona też je tak dobrze zna? Czy wie, że gdy Draco jest zmartwiony,  to jego oczy jakby zachodzą chmurami? Stają się burzowe? Czy wie, że kiedy Draco jest radosny, pojawiają się w nich  iskierki szczęścia – słońce wynurza się zza chmur i oświetla jego pociągła twarz? A czy wie także o tym, że oczy Draco nie mają jednego odcienia szarości? Że mają ich wiele? Bardzo wiele? Nawet Harry nie poznał ich wszystkich.
            - … albo zamilknie na wieki – słyszy w oddali. Widzi spojrzenie Draco – och, wydaje się być taki opanowany, a jednak Harry doskonale widzi strach, czysty strach w jego oczach. Niewypowiedzianą prośbę – tylko o co? O co on prosi? Patrzą na siebie, a wokół nie ma nic oprócz ciszy. Ludzi też nie ma. Jest cisza i oni, i Harry otwiera usta, a oczy Draco rozszerzają się i Harry już wie, że zamilknie na wieki.
            Ale co widnieje na twarzy Draco? Czy to ulga? Czy zawód? Czy… czy co?

* * *

            Astoria i Draco stoją ramię w ramię. Uśmiechają się do gości, odbierają prezenty, życzenia. Wymieniają uściski dłoni i pocałunki. Ale Draco wcale tam nie pasuje – nie pasuje do wszystkich tych eleganckich ludzi, do ślubnego zgiełku, do Astorii, która uśmiecha się tak czysto i szczerze, wniebowzięta, szczęśliwa i zakochana. I Harry wie, że to nie tak, że Draco nie jest zakochany – on po prosty nie jest zakochany w niej.

* * *

            Draco z każdą kolejną chwilą denerwuje się coraz bardziej. Potter jest coraz bliżej w kolejce. Jest jednym z ostatnich gości – cichym, z obojętną twarzą, wpatrującym się uporczywie w Malfoya, jakby próbując coś na nim przez to wymusić.  Uśmiecha się z trudem do kilku gości, choć nawet nie rejestruje, kim tak w ogóle są, czekając tylko na to, aż Harry do niego podejdzie. Nie, nie do niego. Do nich. Do niego i jego żony.
            I w końcu jest. Tuż naprzeciwko. Stoją twarzą w twarz. Astoria się uśmiecha – Draco obserwuje ją kątem oka, ale ona zdaje się w ogóle nie zauważać, że coś dzieje się z Potterem. Przez chwilę stoją w ciszy i wbrew jego woli, serce Draco zaczyna bić nerwowo. Harry patrzy na nich, uśmiechając się blado, ale Malfoy wie, że Potter nie widzi nikogo, poza nim. I po chwili zapomina, że dookoła jest ktokolwiek inny – oprócz nich.
            - Och, nie wiem, co mam powiedzieć – odzywa się w końcu Harry, a Astoria prycha z rozbawieniem. Nie jest nieuprzejma. Nie, nie ona. Nie wobec Złotego Chłopca – to by nie wypadało. A gdyby dowiedziała się…? Czy wtedy też coś by „nie wypadało”? – Chciałbym wam życzyć szczęścia. To takie ważne. I takie piękne – znaleźć kogoś, kogo naprawdę się kocha – mówi Harry z mocą i wpatruje się w Draco. – Prawda?
            - Tak, dokładnie tak – mówi Astoria i Malfoy czuje jej dłoń, wplątującą się pod jego ramię.
            - Znaleźć osobę, z którą dzieli cię tak wiele, a jednocześnie wiesz, że to wszystko jest nieważne, bo wszystko inne – to wszystko, co was łączy – jest o wiele ważniejsze. Jest najważniejsze i nie możesz tego stracić. – Harry już nawet nie udaje, że mówi do nich obojga. Po prostu patrzy na Draco i ten znowu widzi w jego oczach wszystko to, o czym chciał… o czym powinien zapomnieć, ale nie może. I nie chce. Wcale nie chce zapomnieć.
            - No już, Potter, chyba trochę cię poniosło – odzywa się nagle i zupełnie nie wie, skąd mu się to wzięło. Skąd wziął tyle siły, żeby w ogóle to powiedzieć. Zachowuje jednak kamienną twarz, ironiczny uśmieszek i chłodne spojrzenie, ale wie – doskonale wie o tym, że Harry i tak widzi w jego oczach coś innego. Że widzi prawdę.
            Spojrzenie Pottera robi się chłodniejsze. Odwraca się w końcu do Astorii i potrząsa jej   dłonią Czy coś. Draco nie wie, nie ma pojęcia, co Harry wyprawia. Nie ma pojęcia, co się z nim dzieje, gdzie się znajduje i co robi – nie ma pojęcia, kim w ogóle jest – kiedy Potter obejmuje go. Kiedy oplata ramiona wokół jego karku i przyciąga do siebie. Przyciska się do niego jak najbliżej, tak by poczuć go całego. Draco czuje jego oddech na szyi. Czuje suche wargi na swojej skórze. Czuje dreszcz, kiedy Harry się od niego odsuwa i nagle wraca na ziemię. Przypomina sobie, gdzie jest, co robi, kim jest… i jak wielkim nieporozumieniem jest to wszystko.
            - Wszystko dobrze z Potterem? – słyszy obok siebie głos Astorii.
            - Nie do końca – mówi nieprzytomnie. – On… och, nieszczęśliwa miłość – prycha i uśmiecha się do kolejnych gości.

* * *

            Chce mu się wymiotować, gdy widzi ten tłum zafascynowanych, radosnych ludzi, przyglądających się młodej parze. Młodym, szczęśliwym kochankom, kręcącym się w swoim pierwszym małżeńskim tańcu. Harry mógłby przysiąc, że co jakiś czas, ponad ramieniem Astorii, Draco posyła mu jakieś spojrzenia. Spojrzenia, które nic nie znaczą, nic nie przekazują – ale są. Są i nie dają mu spokoju. Później wszyscy siadają przy długim stole, na którym znikąd pojawiają się srebrne talerze, zielone dodatki i Harry chce się z tego śmiać, bo to wszystko – to ciągłe obnoszenie się z przynależnością do Slytherinu – jest takie dziecinne, takie żałosne. Takie nieodpowiednie po wojnie i przegranej Voldemorta. Ale to wydaje się dla nich nie ważne. Dla nich nic się nie zmieniło.
            Astoria odwraca się w stronę Draco i mówi mu coś na ucho. Całuje go w policzek, a ten gest wydaje się Harry’emu niesamowicie brudny i niewłaściwy. Draco uśmiecha się blado i patrzy na nią, a ona znowu go całuje – tym razem w usta. Krótko i zupełnie dyskretnie. Zupełnie odpowiednio, ale Harry wcale tak nie uważa. Może inni – ale nie Harry. Nie Harry, którego Draco całował kiedyś w taki sam sposób. Ale nie tylko w ten – także na wiele innych sposobów, i w wiele innych miejsc, które zapewne nie spodobałyby się nikomu. Ale nie im. Oni nie mieli wtedy nic do stracenia – jedynie czas, który mogli wykorzystać na siebie.
            Draco odwraca się i sięga po kieliszek i Harry mógłby przysiąc, że robi to wyjątkowo nerwowo. Wpatruje się z uporem w wino, przelewające się w szkle, po czym wypija je duszkiem. Jego wzrok jest nieobecny. Tak, jakby starał się go nie podnosić, uporczywie skupiał go na jednym punkcie, byle nie musieć podnieść głowy… ale w końcu to robi. I ich spojrzenia się spotykają i jest to bardziej intensywne i niepoprawne, niż było kiedykolwiek wcześniej.

* * *

            Harry’emu jest gorąco. Być może wypił trochę za dużo – nie ma pojęcia. Wszystko jest nieco głośniejsze i wyraźniejsze, niż było wcześniej. Ale poza tym, nic się nie zmieniło. Draco siedzi przy stole i rozmawia z jakimiś ludźmi, którzy przysiedli się do niego. Słucha ich, rozmawia z nimi – ale Harry doskonale wie, że tak naprawdę wcale go tam nie ma. Że jest gdzieś indziej – duszą. Być może w Pokoju Życzeń? A może w zaułku, razem z Harrym, całując go po raz ostatni przez wielką bitwą – tak po prostu, na koniec tego wszystkiego, co im się przydarzyło. I robi to nerwowo, namiętnie i nachalnie. Wbija się językiem w usta Pottera. Ściera się z nim zębami. Przyciska go do ściany, wsuwając kolano między jego nogi. To nie ma żadnego sensu. Nic nie ma sensu. Ani ten pocałunek, ani ciała, poruszające się nerwowo, ocierające się o siebie w ostatniej pieszczocie. Nic nie ma sensu, skoro nie ma mieć przyszłości.

* * *

            Stoi na zboczu wzgórza. Noc powoli zaczyna zmieniać się w dzień, gwiazdy gasną, ale z oddali, ze śnieżnobiałego namiotu, wciąż rozbrzmiewa muzyka kwartetu smyczkowego i głośne rozmowy. I gdzieś, pośród tego całego gwaru, jest także Astoria. I jest… jest też Harry. Harry z wielkimi, zielonymi oczami, opowiadającymi Draco całą ich historię. Opowiadającymi każdy ich wspólny moment. Mówiącymi: „Ty wiesz, Draco. I ja też to wiem. Dlaczego uciekasz…?”.
            - Dlaczego uciekasz? – odwraca się gwałtownie. Harry stoi kilka metrów za nim w rozpiętej pod szyją koszuli i poluzowanym czarnym krawatem.
            - Nie uciekam – obrusza się Draco, jednak wie, że to nie brzmi ani trochę przekonująco. – Tu jest cicho. Przyjemnie. – Odwraca wzrok i wdycha świeże, poranne powietrze, próbując się uspokoić.
            - Tu ich nie ma – odpowiada Harry i Draco nie ma pojęcia odnośnie czego to powiedział? Co miał na myśli? Potter podchodzi do niego, a Malfoy wcale się przed  tym nie wzbrania. Oboje trochę wypili. Może oboje z tego samego powodu – może oboje chcieli nie myśleć. Ale myśli ich odnalazły – odnalazły ich nawet tutaj, na zboczu wzgórza, i to akurat w momencie, w którym znaleźli się sami, zupełnie sami. Razem. – Dlaczego to robisz? – pyta Harry, stając tuż przed Draco.
            - Nie rozumiesz – odpowiada, wpatrując się w jego stężałą twarz. – Jestem Malfoyem. Tego się ode mnie wymaga, Harry.
            - Mam to gdzieś – mówi ze złością, chwyta go w pasie i potrząsa nim. – Nic mnie to nie obchodzi, Draco. I nie będzie obchodzić, dopóki nie powiesz mi, że to jest właśnie to, czego pragniesz.
            - Przestań – odpowiada Malfoy i odwraca wzrok. To takie tchórzowskie, takie nie na miejscu. Bo przecież powinien wciąż na niego patrzeć. Nie powinien się zdradzać… choć to bez sensu, bo Harry i tak wszystko wie. Nie musi nic mówić – Harry i tak rozumie.
            - Spójrz na mnie! – Głos Pottera przybiera na sile. – Spójrz na mnie! – chwyta brodę Draco i odwraca ją siłą w swoją stronę. – Powiedz mi, że to jest to, czego chcesz. Że ona… że to małżeństwo i ta cała farsa, to jest właśnie to, czego chce Draco Malfoy.
            - Muszę tego chcieć, Potter. Jestem…
            - Gówno mnie obchodzi, kim jesteś! – Palce Harry’ego zaciskają się na jego brodzie. – Co z tego, że jesteś Malfoyem? Co mnie to obchodzi? Jesteś też Draco, Draco, który tego wszystkiego nie chce. I nie musi chcieć. Może chcieć czegoś innego…
            - Powiedziałem, żebyś przestał – warczy Malfoy i próbuje wyswobodzić się z uścisku Pottera, ale być może nie wkłada w to zbyt wiele wysiłku ani chęci, bo zupełnie mu się to nie udaje.
            - Przestanę, kiedy mi powiesz, że to jest właśnie to, czego chcesz – mówi z uporem Harry i Draco ma ochotę go uderzyć. Albo… albo nie. Jego usta gniotą wargi Pottera. Suche i doskonale pełne. Doskonale mu znane. Doskonale jego. Język już wciska się do środka, zęby znowu ścierają się ze sobą i jest to niemal bolesne, ale również jest to całkowicie nieważne w tym momencie. Harry jedną ręką obejmuje go w pasie, a drugą opuszcza na kark, przyciągając Draco jeszcze bardziej. Jeszcze bliżej. Do oczu nachodzą mu łzy, kiedy nosem obija się boleśnie o kość policzkową Malfoya. Draco chwyta go za włosy i szarpie za nie gwałtownie, kierując głową Harry’ego. Kierując jego pocałunkiem. – Powiedz to, Draco… - mówi Potter między pocałunkami. – Powiedz, że ona… - Język Malfoya znowu wciska się do jego ust, uniemożliwiając mu mówienie. – Powiedz, że ona jest tym… tym czego pragniesz – wyswobadza się spod nacisku warg Draco – a przestanę. Powiedz… powiedz, a…
            - Zamknij się, Potter – warczy Malfoy, oddychając ciężko. – Zamknij się, kretynie. – Całuje go w usta. Krótkimi, delikatnymi pocałunkami. Całuje go znowu. I znowu. – Zamknij się. Kocham cię. Tylko się zamknij. Ty idioto…
            Harry mamrocze coś znowu, prosto w jego usta, i chyba to również jest „kocham cię”, ale Draco nie jest pewny. I nie chce być, bo te słowa, mimo wszystko, są zbyt bolesne. Zbyt zobowiązujące. Szczególnie wtedy, gdy są prawdziwe.
            Potter odsuwa się od niego, ale nie na tyle, by Draco nie mógł czuć na twarzy jego płytkiego oddechu. Harry trąca czołem jego policzek, próbując się uspokoić. Zamyka oczy. Malfoy przyciąga go do siebie, przytulając mocno. Opiera brodę na czubku jego głowy i czeka, aż Potter przestanie tak okropnie dyszeć. Zupełnie tak, jakby właśnie kochali się za wszystkie czasy. Czeka, aż się uspokoi. Czeka, nie mogąc zdobyć się na kolejne słowa. W końcu Harry podnosi głowę, a jego oczy są głębokie i pełne radości. Jest zarumieniony. Jest szczęśliwy – wygrał, dopiął swego, ale… ale nie ma dla niego żadnej nagrody.
            - To niczego nie zmienia, Harry – mówi cicho Draco. – Odejdź.
            - Draco… - Widzi, jak jego twarz zmienia się. Jak zmieniają się jego oczy. Jak rzednie uśmiech.
            - Proszę. Po prostu odejdź.



* Adele „Someone like you”

4 komentarze:

  1. Dziękuję. Za kolejne cudne drarry, które tak kocham *o* To musi być miłość, skoro po tylu niezliczonych historiach ciągle mam ochotę na więcej. A moje serce cieszy się niezmiernie trafiając na autorkę z podobnym zainteresowaniem :J Weny i dużo czsu, by ją.. wykorzystać >D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej. A ja dziękuję za komentarz! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie no D: Ja wiedziałam, że koniec będzie taki, ale... cholera, aż mi smutno :<<<
    To było piękne.

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję. ;) uwielbiam takie zakończenia xd

    OdpowiedzUsuń