środa, 13 stycznia 2010

Czyściec - Fragment 13


Podczas gdy Cho rozmawia z jakimiś dwoma rozmazanymi postaciami, ty siedzisz na trawie i wpatrujesz się z zachwytem w jej delikatny zielonkawy kolor; cały czas przesuwasz ręką po jej źdźbłach, a czasem zrywasz kilka z nich – zupełnie bezcelowo, od niechcenia, by po chwili zrzucić je z powrotem na ziemię.
Czujesz, że ktoś cię obserwuje i gdy podnosisz wzrok, dostrzegasz niewyraźną osobę, która stoi nieruchomo obok dwójki wesoło konwersujących ze sobą ludzi. Znajdujesz się na tyle blisko nich, żeby usłyszeć ich słowa, jednak ta niewyraźna osoba, która cię obserwuje, wcale się nie odzywa. Czekasz dłuższą chwilę, aż w końcu coś powie, jednak ona wciąż uparcie milczy - jej towarzyszom chyba to nie przeszkadza ani nie są tym zdziwieni, bo dalej z ożywieniem dyskutują.

Postanawiasz zapoznać się z tym dziwnym człowiekiem, i tak nie mając nic lepszego do robienia. Wstajesz, wypuszczając z dłoni kilka źdźbeł trawy i podchodzisz do nieznajomego.
– Cześć – witasz się z nim otwarcie.
– Witam – odpowiada bezbarwnym głosem.
– Jestem Simon, a ty? – Wyciągasz do niego dłoń.
– Johnny. – Potrząsa pewnie twoją ręką.
– Miło mi – uśmiechasz się szczerze, dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że przecież on nie jest w stanie tego dostrzec.
– Mi również. – Nie potrafisz odgadnąć, czy mężczyzna jest do ciebie pozytywnie nastawiony, czy też wrogo. Jego głos jest niski i stanowczy; pobrzmiewa w nim również nutka dziwnej, nieprzyjemnej ironii.
– Od kiedy tu jesteś? – zagadujesz go, postanawiając, że pomimo wszystko, nawiążesz nową znajomość.
– Nie wiem, nie liczę – odpowiada z lekceważeniem. – Ale wiem jedno – bardzo długo.
Zapada niezręczna cisza, w ciągu której nagle odkrywasz, że gdzieś już słyszałeś ten głos.
– To ty przytrzymałeś mnie, kiedy Kate się na mnie rzuciła! – oznajmiasz, dumny ze swojego odkrycia.
– Tak – odpowiada tylko Johnny.
– Przepraszam, że wtedy cię… odtrąciłem, ale miałem bardzo ciężki dzień i…
– Nie musisz mnie przepraszać, Simon – przerywa ci mężczyzna. – Ani dziękować – dodaje, gdy próbujesz się odezwać. – Nie zrobiłem tego, żeby teraz zbierać od ciebie podziękowania. To był tylko odruch.
Nie odpowiadasz, bo zupełnie nie wiesz, co mógłbyś powiedzieć. Johnny wydaje się być wyjątkowo dziwną postacią, może nawet dziwniejszą niż Draco, kiedy jeszcze nie był dla ciebie wyraźny. Postanawiasz się z nim zaprzyjaźnić, i już masz zamiar coś mu powiedzieć, kiedy spostrzegasz Aarona, kierującego się w stronę Cho. Nie wiedzieć czemu, nieruchomiejesz i bacznie mu się przyglądasz. Tymczasem chłopak podchodzi do Chang i jakiejś osoby, z którą właśnie rozmawia, i przyłącza się do dyskusji. Nagle rozlega się przeraźliwy krzyk. W Parku zalega natychmiastowa cisza i wszyscy zdają się rozglądać, szukając jego źródła. Słyszysz szepty, a wszyscy wypowiadają tylko jedno słowo: „Kate”.
– Takich ludzi jak ona powinno się wyrzucać z tego świata. Od razu – mówi ktoś przyciszonym, oskarżycielskim głosem, a Aaron warczy nagle i podbiega do osoby, która to powiedziała.
– Powtórz to – niemal wypluwa mu w twarz.
– Mówię, że powinno się ją stąd wyrzucić – powtarza ze spokojem. – No co? Przez nią tylko tracimy nadzieję…
– Jest nie mniej winna, niż ten cały dziwak Josh – odpowiada ze złością Aaron. – Kate po prostu jest ciężko i powinniśmy ją wspierać, a to tego dziwaka wyrzucić.
– Zamknij się – słyszysz swój własny głos.
Chłopak odwraca się do ciebie i jesteś co najmniej zirytowany faktem, że nie możesz dostrzec jego twarzy, miny. Kątem oka dostrzegasz, jak Cho marszczy z niezadowoleniem brwi.
– Bo co? Znalazł się wielki obrońca Josha - dziwaka – kpi Aaron.
Ruszasz do niego, spinając wszystkie mięśnie, czując, jak skroń drga nieprzyjemnie.
– Powiedziałem: zamknij się! – Teraz już krzyczysz i po chwili rzucasz się na chłopaka, od razu pokładając go na ziemi, zupełnie nieprzygotowanego na taki atak.
– Myślisz, że cię posłucham? – śmieje ci się prosto w twarz i odpycha z całej siły. Nie masz z nim szans - Aaron jest wyższy i solidniej zbudowany od ciebie. Nie zamierzasz jednak mu odpuścić.
– Jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego o… Joshu albo o którymkolwiek z moich przyjaciół…
– To co? Zabijesz mnie? – Chłopak się nie śmieje, choć w jego niskim, chrapliwym głosie pobrzmiewają nutki rozbawienia. – Musimy cię uświadomić, panie obrońco, że tutaj, w tym świecie, nie da się zabić.
– Gratuluję bystrości umysłu – słyszysz za sobą kpiący głos Johnny’ego. – Mógłbyś w takim razie wyjaśnić wszystkim, Aaronie, jaki jest główny cel tego świata? Co powinniśmy robić? Jacy być?
Zalega martwa, nieprzyjemna cisza. Czujesz, jak dzika złość buzuje w tobie, aż prosi się, żebyś ją uwolnił, ale coś cię powstrzymuje. Nie jesteś pewien, czy to Johnny, czy też wyraźnie zdziwiony Aaron, czy też coś zupełnie innego. Stoisz tylko, zaciskając pięści i napinając wszystkie mięśnie.
– W takim razie, może ja ci to uświadomię – kontynuuje Johnny, nie słysząc odpowiedzi chłopaka. – Tutaj, w czyśćcu, chodzi o to, żebyśmy byli lepsi, nauczyli się żyć ze sobą i wyrzekli się wszelkich uprzedzeń, jakie żywiliśmy do siebie w przeszłym życiu. Poza tym, najpierw chroniąc Kate, która, jak mniemam, jest twoją siostrą, a następnie wyśmiewając się z Josha i Simona, który go broni, wykazujesz się co najmniej hipokryzją, która jest żałosna. Tak więc życzę ci, Aaronie, szybkiego wydostania się z czyśćca, bo szczęście na pewno ci się przyda. – To powiedziawszy, Johnny odwraca się i odchodzi, pozostawiając po sobie jedynie milczenie, przerywane co jakiś czas krzykami Kate, dochodzącymi gdzieś z oddali.
Nie czekając na Cho ani Blaise’a, którego spojrzenie widzisz gdzieś nad głowami niewyraźnych, również odchodzisz, podążając za mężczyzną. Nie jesteś pewien po co, ale czujesz, że musisz to zrobić. W końcu musisz biec, by go dogonić, a gdy w końcu ci się to udaje, nie masz pojęcia, co powiedzieć. Johnny zatrzymuje się naprzeciwko ciebie i wyraźnie czeka na twoje słowa, a kiedy w odpowiedzi dostaje jedynie głuchą ciszę i twój przyspieszony od biegu oddech, prycha i mówi oschle:
– Chciałeś czegoś ode mnie, czy po prostu postanowiłeś urządzić sobie jogging, Simon?
– Em… – nabierasz powietrza i starasz się ułożyć jakieś sensowne zdanie. Nie wiedzieć czemu obecność Johnny’ego strasznie cię krępuje, a wręcz stresuje. Ten jego wyniosły, ironiczny śmiech; jak gdyby wyśmiewał cię już za samo istnienie. – Dzięki – mówisz w końcu niezgrabnie.
– Za co?
– No… za to, że… uciszyłeś go – uśmiechasz się niepewnie.
– Gdybyś tylko się postarał, pewnie też by ci się to udało – odpowiada bezbarwnie. – I nie myśl sobie – ostrzega cię – że zrobiłem to po to, żeby znowu cię „uratować”, czy jak ty to nazywasz. Po prostu nie lubię hipokryzji.            
– Rozumiem – odpowiadasz i po chwili doznajesz czegoś w rodzaju szoku. Już nie spoglądasz na niewyraźną postać, ani na usta otoczone niewyraźną bielą, a na ogólny, wyraźny zarys postaci. Niestety, to nic ci nie mówi, nie przypomina ci niczego, ale sam fakt, że to wszystko stało się tak szybko…
Johnny, a w jego głosie po raz pierwszy nie słyszysz ironii.
Nagle doznajesz kolejnego szoku i przed oczami staje ci niewyraźny obraz rudej kobiety, kilkorga dzieci i ciebie, wychodzącego z domu, a później kierującego się na boisko… do quidtticha. Cokolwiek to jest. Stoisz na nisko przyciętej trawie, a po chwili na niebie pojawia się Cho, lecąca na miotle. Obserwujesz ją z fascynacją, a gdy ląduje dokładnie obok ciebie, obejmujesz ją mocno i namiętnie całujesz, czując jednak w sercu jakiś ciężar.
– Simon, wszystko w porządku? – słyszysz jakby z oddali głos Johnny’ego.
Patrzysz na niego nieobecnym wzrokiem, po czym rzucasz krótkie „przepraszam, zobaczymy się później” i zaczynasz biec, nie zwracając uwagi na to, że niebo stało się ciemniejsze, granatowe, takie… wieczorne.

                                                                       ~~*.*~~

– Cho, już wiem, o co chodziło w twoim wspomnieniu. Chyba.
Dziewczyna spogląda na ciebie zdumiona i każe usiąść obok siebie na kanapie.
– W tym o łące?
– Tak – odpowiadasz z zapałem, wykonując jej polecenie. – Ale to nie była żadna łąka, tylko boisko do quidditcha. – Ani ty, ani ona nie wiecie, czym jest quidditch, nie potraficie sobie niczego przypomnieć, ale podświadomość podpowiada wam, że znacie to, to istnieje gdzieś głęboko w waszych wspomnieniach, świadomości.
Opowiadasz jej to, co widziałeś, a gdy kończysz, Cho wpatruje się w ciebie jeszcze bardziej zszokowana niż wcześniej.
– Chcesz mi powiedzieć, że mieliśmy romans?
– Na to wygląda – odpowiadasz, siląc się na spokojny ton.
– A ty zdradziłeś żonę i kilkoro dzieci?
Te słowa uderzają w ciebie niczym jakiś nóż, sztylet, czy jakiekolwiek ostrze; i zagłębia się w tobie mocno, głęboko i bardzo boleśnie. Nie sądziłeś, że byłeś takim draniem. Jak mogłeś to zrobić? Czym się kierowałeś? Dlaczego? Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, pragniesz coś sobie przypomnieć, dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości i zrozumieć.
– Jak mogłeś, Harry – to nie brzmi jak pytanie, ale raczej jak suche stwierdzenie. Cho patrzy na ciebie z niedowierzaniem, marszcząc brwi.
– Też się nad tym zastanawiam – przyznajesz smutno.
– Jak ja mogłam się na to zgodzić? – wykrzykuje oburzona, wstając z kanapy i zaczynając chodzić po pokoju.
– Nie wiem, naprawdę nic nie wiem! – podnosisz głos, bardzo zirytowany.
Wychodzisz chwilę później, zostawiając Chang zamyśloną i oburzoną, w pierwszej chwili nie wiedząc, gdzie masz się udać. Znowu potrzebujesz samotności i spokoju, co chyba staje się już powoli rutyną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz