Podczas gdy Cho rozmawia z jakimiś dwoma
rozmazanymi postaciami, ty siedzisz na trawie i wpatrujesz się z zachwytem w
jej delikatny zielonkawy kolor; cały czas przesuwasz ręką po jej źdźbłach, a
czasem zrywasz kilka z nich – zupełnie bezcelowo, od niechcenia, by po chwili
zrzucić je z powrotem na ziemię.
Czujesz,
że ktoś cię obserwuje i gdy podnosisz wzrok, dostrzegasz niewyraźną osobę,
która stoi nieruchomo obok dwójki wesoło konwersujących ze sobą ludzi.
Znajdujesz się na tyle blisko nich, żeby usłyszeć ich słowa, jednak ta niewyraźna
osoba, która cię obserwuje, wcale się nie odzywa. Czekasz dłuższą chwilę, aż w
końcu coś powie, jednak ona wciąż uparcie milczy - jej towarzyszom chyba to nie
przeszkadza ani nie są tym zdziwieni, bo dalej z ożywieniem dyskutują.
Postanawiasz zapoznać się z tym dziwnym człowiekiem, i tak nie mając nic
lepszego do robienia. Wstajesz, wypuszczając z dłoni kilka źdźbeł trawy i
podchodzisz do nieznajomego.
– Cześć –
witasz się z nim otwarcie.
– Witam –
odpowiada bezbarwnym głosem.
– Jestem
Simon, a ty? – Wyciągasz do niego dłoń.
–
Johnny. – Potrząsa pewnie twoją ręką.
– Miło
mi – uśmiechasz się szczerze, dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że
przecież on nie jest w stanie tego dostrzec.
– Mi
również. – Nie potrafisz odgadnąć, czy mężczyzna jest do ciebie pozytywnie
nastawiony, czy też wrogo. Jego głos jest niski i stanowczy; pobrzmiewa w nim
również nutka dziwnej, nieprzyjemnej ironii.
– Od
kiedy tu jesteś? – zagadujesz go, postanawiając, że pomimo wszystko, nawiążesz
nową znajomość.
– Nie
wiem, nie liczę – odpowiada z lekceważeniem. – Ale wiem jedno – bardzo długo.
Zapada
niezręczna cisza, w ciągu której nagle odkrywasz, że gdzieś już słyszałeś ten
głos.
– To ty
przytrzymałeś mnie, kiedy Kate się na mnie rzuciła! – oznajmiasz, dumny ze
swojego odkrycia.
– Tak –
odpowiada tylko Johnny.
–
Przepraszam, że wtedy cię… odtrąciłem, ale miałem bardzo ciężki dzień i…
– Nie
musisz mnie przepraszać, Simon – przerywa ci mężczyzna. – Ani dziękować –
dodaje, gdy próbujesz się odezwać. – Nie zrobiłem tego, żeby teraz zbierać od
ciebie podziękowania. To był tylko odruch.
Nie
odpowiadasz, bo zupełnie nie wiesz, co mógłbyś powiedzieć. Johnny wydaje się
być wyjątkowo dziwną postacią, może nawet dziwniejszą niż Draco, kiedy jeszcze
nie był dla ciebie wyraźny. Postanawiasz się z nim zaprzyjaźnić, i już masz
zamiar coś mu powiedzieć, kiedy spostrzegasz Aarona, kierującego się w stronę
Cho. Nie wiedzieć czemu, nieruchomiejesz i bacznie mu się przyglądasz.
Tymczasem chłopak podchodzi do Chang i jakiejś osoby, z którą właśnie rozmawia,
i przyłącza się do dyskusji. Nagle rozlega się przeraźliwy krzyk. W Parku
zalega natychmiastowa cisza i wszyscy zdają się rozglądać, szukając jego
źródła. Słyszysz szepty, a wszyscy wypowiadają tylko jedno słowo: „Kate”.
– Takich
ludzi jak ona powinno się wyrzucać z tego świata. Od razu – mówi ktoś
przyciszonym, oskarżycielskim głosem, a Aaron warczy nagle i podbiega do osoby,
która to powiedziała.
–
Powtórz to – niemal wypluwa mu w twarz.
– Mówię,
że powinno się ją stąd wyrzucić – powtarza ze spokojem. – No co? Przez nią
tylko tracimy nadzieję…
– Jest
nie mniej winna, niż ten cały dziwak Josh – odpowiada ze złością Aaron. – Kate
po prostu jest ciężko i powinniśmy ją wspierać, a to tego dziwaka wyrzucić.
–
Zamknij się – słyszysz swój własny głos.
Chłopak
odwraca się do ciebie i jesteś co najmniej zirytowany faktem, że nie możesz
dostrzec jego twarzy, miny. Kątem oka dostrzegasz, jak Cho marszczy z
niezadowoleniem brwi.
– Bo co?
Znalazł się wielki obrońca Josha - dziwaka – kpi Aaron.
Ruszasz
do niego, spinając wszystkie mięśnie, czując, jak skroń drga nieprzyjemnie.
–
Powiedziałem: zamknij się! – Teraz już krzyczysz i po chwili rzucasz się na
chłopaka, od razu pokładając go na ziemi, zupełnie nieprzygotowanego na taki
atak.
–
Myślisz, że cię posłucham? – śmieje ci się prosto w twarz i odpycha z całej
siły. Nie masz z nim szans - Aaron jest wyższy i solidniej zbudowany od ciebie.
Nie zamierzasz jednak mu odpuścić.
– Jeśli
jeszcze raz powiesz coś takiego o… Joshu albo o którymkolwiek z moich
przyjaciół…
– To co?
Zabijesz mnie? – Chłopak się nie śmieje, choć w jego niskim, chrapliwym głosie
pobrzmiewają nutki rozbawienia. – Musimy cię uświadomić, panie obrońco, że
tutaj, w tym świecie, nie da się zabić.
–
Gratuluję bystrości umysłu – słyszysz za sobą kpiący głos Johnny’ego. – Mógłbyś
w takim razie wyjaśnić wszystkim, Aaronie, jaki jest główny cel tego świata? Co
powinniśmy robić? Jacy być?
Zalega
martwa, nieprzyjemna cisza. Czujesz, jak dzika złość buzuje w tobie, aż prosi
się, żebyś ją uwolnił, ale coś cię powstrzymuje. Nie jesteś pewien, czy to
Johnny, czy też wyraźnie zdziwiony Aaron, czy też coś zupełnie innego. Stoisz
tylko, zaciskając pięści i napinając wszystkie mięśnie.
– W
takim razie, może ja ci to uświadomię – kontynuuje Johnny, nie słysząc
odpowiedzi chłopaka. – Tutaj, w czyśćcu, chodzi o to, żebyśmy byli lepsi,
nauczyli się żyć ze sobą i wyrzekli się wszelkich uprzedzeń, jakie żywiliśmy do
siebie w przeszłym życiu. Poza tym, najpierw chroniąc Kate, która, jak mniemam,
jest twoją siostrą, a następnie wyśmiewając się z Josha i Simona, który go
broni, wykazujesz się co najmniej hipokryzją, która jest żałosna. Tak więc
życzę ci, Aaronie, szybkiego wydostania się z czyśćca, bo szczęście na pewno ci
się przyda. – To powiedziawszy, Johnny odwraca się i odchodzi, pozostawiając po
sobie jedynie milczenie, przerywane co jakiś czas krzykami Kate, dochodzącymi
gdzieś z oddali.
Nie
czekając na Cho ani Blaise’a, którego spojrzenie widzisz gdzieś nad głowami
niewyraźnych, również odchodzisz, podążając za mężczyzną. Nie jesteś pewien po
co, ale czujesz, że musisz to zrobić. W końcu musisz biec, by go dogonić, a gdy
w końcu ci się to udaje, nie masz pojęcia, co powiedzieć. Johnny zatrzymuje się
naprzeciwko ciebie i wyraźnie czeka na twoje słowa, a kiedy w odpowiedzi
dostaje jedynie głuchą ciszę i twój przyspieszony od biegu oddech, prycha i
mówi oschle:
–
Chciałeś czegoś ode mnie, czy po prostu postanowiłeś urządzić sobie jogging,
Simon?
– Em… –
nabierasz powietrza i starasz się ułożyć jakieś sensowne zdanie. Nie wiedzieć
czemu obecność Johnny’ego strasznie cię krępuje, a wręcz stresuje. Ten jego
wyniosły, ironiczny śmiech; jak gdyby wyśmiewał cię już za samo istnienie. –
Dzięki – mówisz w końcu niezgrabnie.
– Za co?
– No… za
to, że… uciszyłeś go – uśmiechasz się niepewnie.
– Gdybyś
tylko się postarał, pewnie też by ci się to udało – odpowiada bezbarwnie. – I
nie myśl sobie – ostrzega cię – że zrobiłem to po to, żeby znowu cię
„uratować”, czy jak ty to nazywasz. Po prostu nie lubię hipokryzji.
–
Rozumiem – odpowiadasz i po chwili doznajesz czegoś w rodzaju szoku. Już nie
spoglądasz na niewyraźną postać, ani na usta otoczone niewyraźną bielą, a na
ogólny, wyraźny zarys postaci. Niestety, to nic ci nie mówi, nie przypomina ci
niczego, ale sam fakt, że to wszystko stało się tak szybko…
Johnny, a w jego głosie po raz pierwszy nie słyszysz ironii.
Nagle
doznajesz kolejnego szoku i przed oczami staje ci niewyraźny obraz rudej
kobiety, kilkorga dzieci i ciebie, wychodzącego z domu, a później kierującego
się na boisko… do quidtticha. Cokolwiek to jest. Stoisz na nisko przyciętej
trawie, a po chwili na niebie pojawia się Cho, lecąca na miotle. Obserwujesz ją
z fascynacją, a gdy ląduje dokładnie obok ciebie, obejmujesz ją mocno i
namiętnie całujesz, czując jednak w sercu jakiś ciężar.
– Simon,
wszystko w porządku? – słyszysz jakby z oddali głos Johnny’ego.
Patrzysz
na niego nieobecnym wzrokiem, po czym rzucasz krótkie „przepraszam, zobaczymy
się później” i zaczynasz biec, nie zwracając uwagi na to, że niebo stało się
ciemniejsze, granatowe, takie… wieczorne.
~~*.*~~
– Cho,
już wiem, o co chodziło w twoim wspomnieniu. Chyba.
Dziewczyna spogląda na ciebie zdumiona i każe usiąść obok siebie na kanapie.
– W tym
o łące?
– Tak –
odpowiadasz z zapałem, wykonując jej polecenie. – Ale to nie była żadna łąka,
tylko boisko do quidditcha. – Ani ty, ani ona nie wiecie, czym jest quidditch,
nie potraficie sobie niczego przypomnieć, ale podświadomość podpowiada wam, że znacie
to, to istnieje gdzieś głęboko w waszych wspomnieniach, świadomości.
Opowiadasz jej to, co widziałeś, a gdy kończysz, Cho wpatruje się w ciebie
jeszcze bardziej zszokowana niż wcześniej.
– Chcesz
mi powiedzieć, że mieliśmy romans?
– Na to
wygląda – odpowiadasz, siląc się na spokojny ton.
– A ty
zdradziłeś żonę i kilkoro dzieci?
Te słowa
uderzają w ciebie niczym jakiś nóż, sztylet, czy jakiekolwiek ostrze; i
zagłębia się w tobie mocno, głęboko i bardzo boleśnie. Nie sądziłeś, że byłeś
takim draniem. Jak mogłeś to zrobić? Czym się kierowałeś? Dlaczego? Teraz,
bardziej niż kiedykolwiek, pragniesz coś sobie przypomnieć, dowiedzieć się
czegoś o swojej przeszłości i zrozumieć.
– Jak
mogłeś, Harry – to nie brzmi jak pytanie, ale raczej jak suche stwierdzenie.
Cho patrzy na ciebie z niedowierzaniem, marszcząc brwi.
– Też
się nad tym zastanawiam – przyznajesz smutno.
– Jak ja
mogłam się na to zgodzić? – wykrzykuje oburzona, wstając z kanapy i zaczynając
chodzić po pokoju.
– Nie
wiem, naprawdę nic nie wiem! – podnosisz głos, bardzo zirytowany.
Wychodzisz chwilę później, zostawiając Chang zamyśloną i oburzoną, w pierwszej
chwili nie wiedząc, gdzie masz się udać. Znowu potrzebujesz samotności i
spokoju, co chyba staje się już powoli rutyną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz