Beta: ja sama
Żadnych paringów, ratingów, seksu, niczego
Żadnych paringów, ratingów, seksu, niczego
Bezsens pośród lipcowego świtu
Lipiec w pełni. Nie całkowicie
gorący jak być powinien, zważywszy, że jest samym sercem lata, ale zawsze. Godzina
piąta nad ranem. Chłodne powietrze wsuwa się niepostrzeżenie do dusznego pokoju
przez uchylone drzwi balkonowe. Słońce dawno już wzeszło. Ciemne niebo
rozchodzi się, jakby oblane strumieniem wody, która oczyszcza je – rozmywa
ostatnie strzępy szarości, granatu, ukazując czysty błękit, do tej pory
schowany pod spodem. Cisza. Ulice są puste. O, jakiś zagubiony człowiek
przechodzi przez środek skrzyżowania, nawet nie rozglądając się za ewentualnymi
samochodami. Zupełnie bez sensu jest tak siedzieć, nie odczuwać zmęczenia, nie
odczuwać potrzeby zrobienia niczego poza pisaniem.
Zupełnie
bez sensu jest otworzyć plik z ostatnio rozpoczętym tekstem i nagle, całkowicie
niespodziewanie – choć, trzeba przyznać, że świadomość tego kryła się cały czas
gdzieś w środku – dojść do wniosku, że to wszystko jest gówno warte. Zupełnie
bez sensu. Słońce wlewa się do pokoju. Pierwsze promienie układają się na
szafie i żółtej ścianie.
Karmi
mnie życie. Karmi mnie wszystko to, co mnie otacza – i nieszczęśliwa miłość, i
historia o ojcu, który popełnił samobójstwo niemal na oczach swoich dzieci, i o
kobiecie, która po zapaści potrafi przepowiadać przyszłość, i o matce,
próbującej uporać się z samotnością. Karmi mnie zło, wyrządzane ludziom lub
przez ludzi. Fascynuje mnie rozpacz i śmierć, fascynują mnie rzeczy niebłahe,
niebanalne, rzeczy poważne i wstrząsające. Nie chcę banalności. Nie chcę
zabawności. Chcę żalu, smutku i rozpaczy; i śmierci, ale tylko takiej w snach –
tylko takiej, której dotknąć nie mogę, a jednak czuję ją tam, daleko w odmętach
wyobraźni, kiedy, będąc całkowicie spokojna o brak realności danej chwili, mogę
się w niej zatracić, a później wynurzyć, bogatsza o nowe doświadczenia. Złe
doświadczenia. Chcę tego wszystkiego, co negatywne, co da mi natchnienie, co sprawi,
że będę umiała się zatracić.
Bo
złotego środka nie uznaję. Nie ma czegoś takiego jak umiarkowana złość,
umiarkowany smutek, umiarkowana rozpacz czy tęsknota. Tego nie ma. Jest tylko
gwałtowna złość, bezkresny smutek, tragiczna rozpacz i nieopisana tęsknota.
I
chyba po drugiej stronie skrajności są też jakieś inne emocje, jakieś… całkiem
pozytywne, ale na co mi one? Na co mi one, skoro są tak ulotne? Ledwie
poczujesz je pod opuszkami palców, ledwie smagną twoje policzki, a już znikają.
Niczym bańki mydlane – puf! – i już ich nie ma. I znowu wracamy na tamtą,
pierwszą stronę skrajności i znowu pojawiają się złość, smutek, rozpacz i
tęsknota. I znowu jest negatywnie, ale również, w pewnym sensie, jest też
dobrze.
Słońce
całkiem wyłania się znad dachu boków. Jest już całkiem jasno, całkiem pogodnie.
Coraz cieplej. Piękne są takie momenty – pełne magii i ciszy, przerywanej
jedynie pojedynczymi odgłosami równie pojedynczych samochodów, przemierzających
leniwie puste ulice. Jest już tak wcześnie. I jednocześnie tak bezsensownie, bo
po co ja to piszę? Po co, skoro to nie ma sensu? Skoro znów nie wyraziłam tego,
co wyrazić chciałam? Kolejny tekst odłożony do folderu, który nawet nie został
nazwany. Kolejny plik, który zaginie gdzieś, pośród innych sobie podobnych.
Kolejny tekst, który jest zbieraniną słów nigdy niewypowiedzianych, a które
jednak wypowiedzieć bym chciała. Nikt nigdy się nie dowie. Wszyscy zawsze będą
żyć w tej błogiej niewiedzy. Nie będą mieli pojęcia, że to wszystko nie ma
sensu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz