poniedziałek, 21 czerwca 2010

Świat się zatrzymał


Beta: Lasair
Fandom: Queer as Folk
Gatunek: Yaoi
Paring: Justin/Brian
Rating: Light


Świat się zatrzymał


            Świat wydawał się stanąć w miejscu. Tak nagle. Gwałtownie. Wyrywając z niego mimowolny krzyk. 
            Justin.
            Tylko to jedno słowo tłukło mu się w głowie.
            Justin. Justin. Justin. Justin!
            — Zawróć! Natychmiast do Babylonu! — wrzasnął do kierowcy. Samochód szarpnął mocno i Brian uderzył skronią o obudowę okna. Ból jednak niemal natychmiast zanikł. Jakby to nie była jego głowa. Jakby to nie on się właśnie zranił.

            Justin. Justin!
            Droga powrotna zdawała się trwać wieczność. Wieczność, w czasie której jego małe Słoneczko mogło… mogło zgasnąć.
            Nie, nie chciał nawet o tym myśleć, choć i tak kolejne, coraz drastyczniejsze obrazy układały mu się w wyobraźni. To młode, delikatne ciało przysypane gruzami….
            Dopiero teraz, gdy przed oczami migały mu światła nocnego Pittsburgha, kiedy z radia napływały kolejne informacje o liczbie rannych i ofiar śmiertelnych, jego myśli przestały ograniczać się do rozpaczliwego „Justin!”. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak wiele jeszcze powinien powiedzieć temu chłopakowi. Na jak wiele zasługiwał. Jak wiele jeszcze powinien mu dać.
            — Zrobię wszystko, wszystko, do cholery! Tylko… niech on żyje — wyszeptał, zaciskając pięści. — Jedź szybciej, kurwa! — warknął na kierowcę.
       
Niemal wypadł z samochodu, zanim ten zdążył się zatrzymać.
            Światła. Krzyki. Policja. Płacz. Straż pożarna. I pełno sanitariuszy.
            W powietrzu niemal można było wyczuć rozpacz i… śmierć?
            Ludzie biegali i wrzeszczeli jak opętani.
            — Justin, Justin — szeptał, szukając wzrokiem jasnej czupryny.
            Nagle gdzieś w tłumie dostrzegł rozhisteryzowaną Jennifer, stojącą w objęciach swojego chłopaka. Jakkolwiek miał na imię.
            — Jennifer!
            — Brian! — Na jej twarzy dostrzegł niemal ulgę.
            — Nic ci nie jest? — Podbiegł do niej. Była brudna, na policzku miała rozcięcie, z którego spływała krew.
            — Ze mną… — wydyszała — wszystko w porządku, ale…
            Nie mógł już dłużej czekać. To nie tak, że nie obchodziło go, co się z nią dzieje. Po prostu teraz…
            — Gdzie jest Justin?
            — Został w środku — wyjąkała. — Brian, musisz go znaleźć!
            Nie musiała powtarzać dwa razy. Pobiegł, ile sił w nogach do wysadzonego wejścia Babylonu, z którego wciąż wybiegali ranni. Strażacy krzyczeli, nakazując wszystkim opuścić lokal. Brian przedarł się do środka, potrącając jakąś zakrwawioną kobietę w obdartym ubraniu.
            — Justin! — wrzasnął. — Justin!
            Dookoła panował chaos. Podłoga była splamiona krwią. Miał tylko nadzieję, że nie należała do któregoś z jego znajomych.
            — Justin! — wołał, choć wiedział, że pewnie i tak w panującym zgiełku nikt go nie usłyszy.
            Rozglądał się w panice dookoła. Dym gryzł go w nozdrza i oczy tak mocno, że zaszły łzami, które zaczęły mu spływać po policzkach. A może po prostu się rozpłakał? Nie! Słoneczko na pewno żyje. Musi gdzieś tu być! Musi!
            I wtedy go zobaczył…
            Jego lśniące, jasne włosy, rozsypane na gruzach.
            — Justin! — krzyknął, aż zabolało.
            Chłopak leżał pośród kamieni, które jeszcze niedawno były sufitem. Miał nieobecne spojrzenie, rozglądał się nieprzytomnie dookoła. Jego zielone oczy wydawały się przygasać. Te kochane, świetliste promyki powoli zaczynały zanikać.
            — Justin! — padł przy nim na kolana. Żadnej odpowiedzi. — Justin! — wykrzyczał chyba po raz setny jego imię. — Justin, jestem tu. Już dobrze. Słoneczko, już dobrze — mamrotał, zaciskając palce na jego poszarpanej koszuli.
            Nadal żadnej odpowiedzi.
            W tym momencie Brian był już pewny. Rozumiał wszystko. Wiedział, że może zrobić wszystko. I że to zrobi. Że jest gotowy… tylko niech on żyje! Niech jego kochane Słoneczko żyje!
            — Brian? — wymamrotał chłopak, na chwilę zwracając wzrok wprost na niego.
            — Justin. Słoneczko moje. — Łzy skapnęły na umorusaną twarz Justina. Brian zamrugał i ujął ją w dłonie.
            — Przyszedłeś. Miałeś być… w Australii. Ale jesteś…
            — Tak, jestem. Jestem z tobą. Już zawsze… — Głos mu się załamał. — Kocham cię — wydusił. — Kocham cię — powtórzył mocniej.
            Na sekundę twarz Justina rozjaśnił ten cudowny, słoneczny uśmiech.
            A później zgasł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz